25. To możesz być ty.

17 3 0
                                    

Aurora

Na ich słowa Miles jeszcze bardziej się spiął, a ja zaczęłam się czuć coraz mniej komfortowo.

Sparaliżował mnie strach, choć na zewnątrz starałam się tego nie pokazywać. Byłam w końcu przy nim, nie mogło mi się stać nic złego.

Spojrzałam na chłopaka po prawej stronie, który się odezwał. Następnie przeniosłam wzrok na tego w środku, który jako kolejny postanowił zabrać głos.

- Chyba przeszkodziliśmy w randce. Ups.

Biła od nich koszmarnie zła energia.

- Mówiłem, że nie umiecie przegrywać - oznajmił Miles ze spokojem.

A więc musiał ich znać. Wcale mi się nie wydawało.

Jednak jego udawany spokój mnie martwił.

- Umiemy, jeśli ktoś nie oszukuje - odezwał się trzeci.

- Aurora - zwrócił się do mnie Radley. - Idź sama do samochodu, dobrze? Zaraz wrócę.

Podał mi kluczyki i spojrzał na mnie z prośbą w oczach, abym nawet nie próbowała dyskutować. Tylko, że ja nie chciałam go zostawiać z nimi samego. Ich było trzech, a on jeden, tu wszystko mogło pójść nie tak!

Nie chciałam patrzeć na to, co mogło się wydarzyć, a w mojej głowie zaczęły się pojawiać same niemiłe scenariusze.

- Na pewno? - spytałam.

Zobaczyłam w jego oczach ostrzeżenie, więc posłusznie kiwnęłam głową.

- Dobrze sobie wychowałeś dziewczynę. Zresztą jest całkiem niezła. Już wiadomo, na co przeznaczasz swoje wygrane.

Tylko ja mogłam zobaczyć zmianę w oczach Radley'a, bo jeszcze przez chwilę patrzył tylko na mnie.

- Lepiej już idź - szepnął, po czym całkiem mnie zignorował, a ja instynktownie odwróciłam się i wzrok utkwiłam w samochodzie, do którego zmierzałam.

Złapałam się za serce, które nie potrafiło się uspokoić. Musiałam też walczyć z tym, żeby się nie odwrócić, bo czułam, że to mógł nie być najlepszy pomysł. Dlatego szłam, modląc się, by nie usłyszeć zaraz odgłosów jakichś walk.

Ale nic takiego nie następowało. Słyszałam tylko jakieś szmery, aż w końcu dudniła mi w uszach tylko cisza. Stanęłam przy samochodzie i weszłam do środka. Dopiero, gdy siedziałam na miejscu pasażera, odważyłam się tam spojrzeć.

Chłopaki o czymś żywo rozmawiali. Nawet z takiej odległości widziałam, jaką nienawiścią do siebie pałali.

Moje oczy zatrzymały się na Milesie. Mimo, że był tam sam, nie wyglądał na takiego, który by się tym przejmował. Tak, jakby takie sytuacje nie robiły na nim wrażenia.

Coś mi mówiło, że to nie był pierwszy raz. Sekundy dłużyły się niemiłosiernie, aż w końcu, gdy minęło pięć minut, dwóch chłopaków zrobiło dwa kroki w tył, jakby szykowało się do odejścia. Poczułam ulgę. Odetchnęłam głęboko, ciesząc się, że Miles zaraz do mnie dołączy.

Ale wtedy coś się stało. Nieznajomy próbował go zaatakować, popchnął go, ale ten niemal zniszczył go jednym ciosem. Chłopak się zachwiał. Myślałam, że zaraz runie na ziemię. Jego znajomi od razu stanęli przy nim, a Miles wskazał na niego palcem, tłumacząc się prawdopodobnie z tego, że to nie on zaczął.

Przez pierwszą minutę myślałam, że będę musiała patrzeć na to, jak biją się we czwórkę. Trzymałam dłoń na klamce, aby być w gotowości i pobiec do Milesa, by mu pomóc, dobrze wiedząc, że zapewne na niewiele by się ta pomoc zdała.

Skrawek niebaWhere stories live. Discover now