Rozdział 16.

396 24 33
                                    

Nico

– To teraz modlimy się do wszystkich bogów, żeby urządzenie Leo nie wybuchło – Will ze swoim optymistycznym nastawieniem wyciągnął z plecaka ten niesamowity wynalazek o którym Valdez raczył nam wspomnieć.

Byliśmy z powrotem w drodze, z powrotem gdzieś między polami a lasami na Long Island. Czułem się jakbyśmy wszystko zaczynali od nowa, bez żadnego postępu. Tak właściwie to zaczynałem wątpić, czy to zadanie ma sens. Zastanawiałem się nawet czy ten potwór w ogóle istnieje, bo to jak bardzo nie zostawiał za sobą śladów było aż podejrzane.

– Bogowie... – spojrzałem na urządzenie w rękach Willa. – To to może wybuchnąć?

– To jest wynalazek Valdeza. Jego wynalazki zawsze mogą wybuchnąć. Dlatego jestem z nimi ostrożny.

Spojrzałem jeszcze bardziej sceptycznie na urządzenie po tej świetnej reklamie. Wyglądało... Na dobrą sprawę niepozornie. Wyglądało jak mały pilot, taki jak do lampek ledowych na przykład, ale miało tylko jeden, jedyny guzik. Było całe czarne, przycisk też był czarny i z przodu o ile dobrze widziałem była jakaś lampka, która podejrzewałem, że zaświeci się gdy włączymy urządzenie. Wyglądało niepozornie, ale jednak budziło niepokój. Niepokój, który głównie powodowało nazwisko twórcy tego wątpliwego dzieła.

– Wygląda jak bomba... – stwierdziłem.

Chociaż może powinienem powiedzieć, że wygląda jak coś co tą bombę uruchomi. To byłoby o wiele trafniejsze, jednak widziałem tak wiele dziwnych pułapek, że nie wątpiłem, iż w takim czymś może znaleźć się coś niebezpiecznego.

– Możemy to postawić daleko od nas i przycisk włączyć kijem... – zaproponował Will.

Popadaliśmy w jakąś paranoję, ale byłem w stanie przystać na jego propozycję.

W tej chwili już nawet nie chodziło o to czy ufamy Valdezowi czy nie. Mogliśmy mu ufać, ale nie ma co ukrywać, że ten chłop jest ostro roztrzepany. Mógłby nam przez przypadek dać coś innego, albo wadliwy egzemplarz, albo to cudo mogło się uszkodzić podczas gdy wpadliśmy do strumyka i teraz jak tylko to odpalimy to będzie zwarcie i zacznie nam to płonąć w dłoniach.

– A skąd będziemy wiedzieć po ilu powinno wybuchnąć?

– Poczekamy tak... z piętnaście minut? Raczej dłużej nie będzie czekało? Jak myślisz?

Myślę, że może tak naprawdę tylko odwlekamy ruszenie dalej. Naprawdę, dlaczego akurat my musimy to robić? Jest tylu innych świetnych herosów. Piper? Co takiego niby robi Piper? Albo Clarisse. Jestem pewien, że się niesamowicie nudzi i mogłaby potropić jakiegoś potwora.

– A jaki może to mieć zasięg wybuchu?

– Nie wiem... – Will cicho westchnął i przejechał dłonią przez swoje włosy. – Potrzebujemy długiego kija. Albo połączyć kilka.

– Albo możemy też zaryzykować.

Najwyżej wybuchniemy. Czy ktoś po mnie zapłacze? Nie wydaje mi się.

– No ja nie wiem Nico... – wykrzywił usta, a sceptyczny wzrok miał utkwiony w urządzeniu.

– No nic. Jak umrę to odwal jakiegoś Orfeusza tylko poprawnie – wyciągnąłem dłoń po ten piekielny pilocik.

– Nie – Will od razu położył dłoń na moim nadgarstku. – Nie ryzykuj. Nie chcę, żeby coś ci się stało.

– Nie no, nie może być tak źle. Statek zrobił, byłem na nim i przeżyłem. To chyba nie może być bardziej skomplikowane.

want you back || solangelo ✔️ Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon