Rozdział XI

467 51 9
                                    

Chłopcy zaproponowali mi pójście do lasu, jednak nie miałam ochoty tam iść, gdyż zaczynało się ściemniać. Upierali się przy swoim, ale wciąż byłam nie ugięta. Jeśli chcą, to mogą iść sami.

- Lily, no chodź. Będzie fajnie.

- Skip czy ty nie rozumiesz prostego słowa "nie"?

- Ale powiedz mi czemu nie chcesz?

- Bo się boję. Po pierwsze zaczyna się ściemniać. Po drugie nie brakuje tu morderców czy pijanych lub naćpanych dzieciaków. Po trzecie starczy mi wrażeń jak na jeden tydzień.

- Przecież my Cię obronimy. Jest nas pięciu. - Odezwał się James

- Bohaterzy się znaleźli - prychnęłam

- Co by się miało stać akurat nam? Tyle ludzi tam chodzi i jakoś jeszcze nikomu nic się nie stało. Masz pieprzone siedemnaście lat. Korzystaj z życia. - Dodał Beau

- Przecież możecie iść sami. Wcale nie musicie zabierać mnie.

- Ale sęk w tym, że my właśnie chcemy iść z tobą. - Odpowiedział Luke

- Równie dobrze możecie zabrać Caroline...lub Khloe - Spojrzałam z ukosa na Jaia

Na słowo "Caroline" Luke podrapał się po karku i posmutniał.

Chłopcy popatrzyli na niego, po czym spojrzeli na mnie, krzywiąc się i delikatnie kręcąc głowami.

- No co? - Wystawiłam rękę

- No, bo właśnie... oni zerwali. - Odpowiedział za Lu Beau

- A - Szepnęłam pod nosem, spuszczając wzrok

- Przepraszam, nie powi...

- Nie obwiniaj się - Starał się udawać, że go to wcale nie rusza

- Luke jeśli mogłabym jakoś pomóc...

- Nie fatyguj się

Po krótkim czasie zdecydowaliśmy, że pójdziemy po prostu na plażę. Janoskians nie byli zadowoleni, ale jeśli chcieli spędzić czas ze mną, to musieli zrozumieć, że nie wejdę tam za żadne skarby świata. Nie chcę przeżywać tamtego dnia od początku.

- Siadaj - Jai poklepał ręką kamień leżący obok niego.

Bez słowa posadziłam tyłek na zimnej skale. Szum oceanu idealnie mnie wyciszył i pozwolił zapomnieć o zdarzeniu, o którym moi kochani przyjaciele mi przypomnieli. Nie chciałam do tego wracać. Nie teraz. Nie w chwili kiedy poukładałam swoje życie od nowa.

- Hej,mała, co jest? - Szturchnął mnie Daniel

Poczułam jak moje oczy wypełniają się łzami. Kilka z nich spłynęło mi po policzkach. Szybko je otarłam, żeby nie przykuć uwagi Beau, Lukeya, Jaia i Jamesa, wpatrujących się tempo w falującą wodę.

Potrząsnęłam głową, w celu zburzenia głęboko zakopanych w pamięci wspomnień.

- Nic.

- Lily, powiedz mi co się dzieje. Martwię się o Ciebie. Możemy gdzieś pójść tylko proszę, powiedz. - Złapał mnie za rękę

- To nic takiego. Po prostu-przerwałam-nie martw się.

Nabrał powietrza do płuc, spojrzał przed siebie i wypuścił je z sykiem.

Nagle wstał i pociągnął mnie za dłoń, którą wcześniej złapał. Kiedy byliśmy już dobre dziesięć metrów od chłopców, zatrzymał się, puszczając mnie.

Skrzyżowałam ręce na piersi i czekałam, aż coś powie.

- Lily - spojrzał w niebo - powiedz mi co się dzieje - tym razem prosto w moje oczy.

- Nic się nie dzieje. Nie potrzebnie się martwisz.

W duchu chciałam wykrzyczeć mu wszystko co mnie boli. Niestety, nie mogłam.

- Skarbie - ujął moją twarz w dłonie - pamiętaj, że niezależnie od sytuacji możesz na mnie liczyć. I nie ważne czy będziemy skłóceni czy nie. Jeśli ktoś Cię skrzywdzi, jeśli będziesz mnie potrzebowała to zawsze tutaj kurwa będę jasne? - Tym razem on musiał powstrzymywać płacz

Zacisnęłam usta w prostą linię i zamknęłam oczy.

- Dobrze - Odpowiedziałam tak cicho, że nie byłam pewna czy to usłyszał

Pocałował mnie w czoło i przycisnął do siebie, zamykając w żelaznym uścisku. Odpowiedziałam tym samym, uwalniając kilka kropel słonej cieczy. Z każdym wdechem czułam wspaniały zapach jego perfum. Mimo, iż od czasu kiedy dowiedziałam się, że jest moim bratem, nie minęło wiele, to i tak czułam, jakbyśmy znali się od dziecka.

- Co ty kurwa mać robisz ?! - Wyrwał mnie z ramion Skipa Jai

- A ty ?! Co to ma być do jasnej cholery ?! - Złapał mnie za ramiona i potrząsał całym moim ciałem.

- Zostaw mnie - Odepchnęłam go

- Powie mi ktoś co to kurwa było ?! - Stanął pomiędzy nami

Westchnęłam.

- To nie tak jak Ci się wydaje.

- A jak ?!

- On jest... jest...moim bratem

Dopiero teraz zauważyłam, że reszta chłopców także znajdowała się obok nas. Wszyscy stali jak wryci.

-Nie powiedzieliśmy wam, bo... nie było okazji - Przerwał ciszę Daniel

- Nie było okazji ?! Czy ty siebie słyszysz ?! - Krzyknął mój chłopak

- Chłopcy, no nie kłóćcie się. Przecież to nie jest koniec świata ani zbrodnia. A ty Jai - położyłam rękę na jego ramieniu - uspokój się.

Chłopak spojrzał na mnie, Daniela, Beau, Jamesa, Luka i znów na mnie.

- Przepraszam. Nie powinienem tak zareagować.

- Nie powinieneś - Zgodziłam się

----------------------

Hejka! Dzisiejszy rozdział mi się podoba. Mam nadzieję, że wam też. Przypominam, że następny będzie 30 czerwca lub 1 lipca. Zapraszam do gwiazdkowania i komentowania.

Chciałabym życzyć wam wspaniałych, gorących, radosnych i bezpiecznych wakacji. Żebyście pojechali w miejsca, o których marzycie lub po prostu spędzili je tak jak sobie tylko zaplanujecie/wymarzycie.

Do następnego. Love ya all !

Never Give Up 2 - The Janoskians fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz