𖤐 Twenty four - Operation Rumor 𖤐

333 78 31
                                    


Z sercem w gardle i głową pełną czarnych myśli, Harry ciężko wylądował na śliskiej od deszczu ulicy Londynu, za jednym z budynków w pobliżu wejścia do Ministerstwa Magii. W swojej bohaterskiej karierze zdarzyło mu się już włamać doń pod wpływem eliksiru wielosokowego, ale wtedy był z przyjaciółmi, Ronem i Hermioną, a cała ich trójka przemieniła się w mało ważnych pracowników. Teraz miał wkroczyć tam jako szef wszystkich aurorów. To nie było łatwe zadanie.

Odruchowo zerknął w szybę budynku, naprzeciw której stał. Między strużkami deszczu spojrzał w oczy Filliusa McCartneya i stwierdził, że niepewne spojrzenie go zdradza. Musiał kilka razy odetchnąć głęboko, potrząsnąć głową i zacisnąć pięści, by trochę się zmobilizować.

Draco. Robił to wszystko dla niego. Czas, który mu pozostał, niebezpiecznie się kurczył. Nie było ani chwili na dalsze wahanie.

Zadarł więc brodę do góry, spojrzał na ulicę takim wzrokiem, jakby w całości należała do niego i uspokoił oddech, a później ruszył przed siebie. Zamierzał skorzystać z budki telefonicznej - tajemnego wejścia do Ministerstwa, schowanego na widoku przed mijającymi go mugolami.

Zanim się obejrzał, był już w środku. Nie dając sobie chwili na zwątpienie, ruszył głównym holem, patrząc przy tym kątem oka, jak przedziwni, przeróżnie ubrani czarodzieje wyłaniają się i znikają z licznych kominków, płonących zielonym ogniem. Już miał wyminąć fontannę magicznego braterstwa, która po wojnie wróciła do swojego poprzedniego stanu, gdy nagle dopadł go Howley Hestings - auror, z którym Harry wybrał się na misję tego samego dnia, gdy udało mu się schwytać Draco i rozpoczęła się ich dziwna, ekscytująca wspólna przygoda.

— Filliusie, gdzie ty się podziewałeś?! — zawołał mężczyzna, dopadając połów jego płaszcza. Harry pomyślał odruchowo, że Fillius z pewnością nie pozwoliłby na tego typu fizyczny kontakt, więc strącił z siebie dłonie mężczyzny i niby od niechcenia otrzepał odzienie, podnosząc do góry jedną brew.

— Nie sądzę, żeby takie spoufalanie było potrzebne, nawet gdybyśmy nie widzieli się rok.

I ruszył przed siebie, mając nadzieję, że w ten sposób spławi natręta. Hestings ruszył jednak za nim.

— Czy coś się stało?

— Czy coś się stało?! Czy coś się stało?! — oburzył się czarodziej. Pieklił się tak, jakby naprawdę ominęło go coś ważnego, więc Harry przystanął, stwierdzając, że być może ta informacja okaże się istotna. — Dzisiaj mija czternasty dzień twojej nieobecności. Już miałem uruchamiać operację Rumor!

Harry nie miał pojęcia, o jakiej operacji mowa, ale nie chciał przecież, by zostało to zauważone.

— Ach tak? — odmruknął. — No, ale jestem.

Hestings podniósł ręce w geście, jakby zamierzał zacząć rwać włosy z głowy, ale w ostatnim momencie się powstrzymał i jedynie przetarł twarz, wzdychając przy tym ciężko. Harry wykorzystał ten moment, by uważnie mu się przyjrzeć. Zazwyczaj zadbany auror miał wymiętą, niedbale podwiniętą w łokciach koszulę, krzywo zapięty na niej brązowy bezrękawnik, a jego skóra była blada i ziemista, jakby co najmniej od tygodnia nie spał i nie jadł. Pogniewał się też chyba na szczotkę albo po prostu w drodze do pracy strzelił go piorun.

— Nie wiem, czy jak cię nie było, to pozamieniałeś się na łby z gnomem ogrodowym, ale przysięgam...

— Zważaj na słowa, Hestings — przerwał mu chłodno Harry, coraz bardziej zirytowany. Nie miał czasu na ten cyrk. — Pamiętaj, kto tu dowodzi.

Jednak, zamiast spotulnieć pod gniewnym tembrem jego głosu, Howley jedynie bardziej się rozjuszył.

— To zachowuj się jak dowódca, do jasnej cholery. Zostawiłeś wszystko na mojej głowie. Cassandra Cay i Raymund Dowbor zostali przechwyceni na zwiadach, nie dają znaku życia. Ten kretyn Sean Wembley prawie puścił z dymem dział ksiąg tajemnych, bo nie miałem kogo postawić na straży, a on jak zwykle zasnął, tym razem zajmując się ogniem świecy — zaczął wyliczać mężczyzna. — Bractwo znowu wymalowało pół miasta krwią, zwiastując apokalipsę, ktoś widział Bellatrix Lestrange na Pokątnej, a dwa dni później aurorzy znaleźli go w domu martwego... o ile to był on, a nie kupka losowego popiołu w kształcie człowieka. Mam wymieniać dalej? Gdzieś ty był tyle czasu?!

When the stars fall || DrarryWhere stories live. Discover now