𖤐 Twenty one - Wild thoughts 𖤐

650 110 70
                                    

Przed Wami najdłuższy do tej pory rozdział tej opowieści. Ponad 5 tysięcy słów. 

Enjoy <3

𖤐

Trzy ostatnie dni Harry spędził głównie w towarzystwie Ezry. Niezamierzenie, bo nie planował tyle przebywać akurat z tą osobą, ale drogi jego i Draco jakoś nagle przestały się krzyżować. Malfoy schodził mu z drogi, nie odwzajemniał jego zaciekawionych spojrzeń i wszędzie, gdzie by nie poszedł, opędzał się od małej Sally, która najwyraźniej upodobała go sobie za towarzysza. Harry nie rozumiał, dlaczego, ale nie chciał wywierać na Malfoyu żadnej presji. Najwyraźniej każdy z nich miał swoje sprawy.

Odkąd poprosił Ezrę o pomoc ze swoim kruczym problemem i razem zniknęli w lesie, by doprowadzić do przemiany, która miałaby odwrócić efekty niepożądane, minęły już trzy dni. Dziś była Wigilia Bożego Narodzenia. Święto, które Harry zwykł od kilku lat wspominać z uśmiechem. Na myśl o nim przychodziły mu do głowy ciepłe, wydziergane na drutach swetry z inicjałami, imbirowa herbata i hogwarcki keks. Zapach wielkich choinek przynoszonych do zamku przez Hagrida, gruba warstwa śniegu na błoniach i stos prezentów w nogach łóżka. Tak Harry wspominał najlepsze święta. Starał się zapominać, że ostatnie miały miejsce cztery lata temu, a później była już tylko samotność, tęsknota i poczucie pustki. W tym roku znów był wśród ludzi. Może praktycznie nieznajomych, ale ludzi. Nie chciał już czuć się tak podle. Coś mu się od tego życia należało.

Gdy więc Ezra zaproponował mu pierwszą przebieżkę po lesie, niewiele myśląc, Harry się zgodził. Miał w sobie wiele negatywnych uczuć, które mógłby porzucić w takcie lotu, a także potrzebę wolności, tej jedynej, gdy jako zwierzę pozbywał się wszelkich ludzkich trosk. Kierowały nim wtedy jedynie zwierzęce instynkty. Ezra, jako animag, doskonale go rozumiał.

Był również pierwszą osobą, z którą Harry mógł dzielić ten stan. Od początku swojej animagicznej przygody, nie zdarzyło mu się jeszcze spotkać nikogo o podobnych umiejętnościach. I chociaż Ezra, jako wilk, twardo trzymał się ziemi, gdy Harry szybował pod niebem, przecinając mroźny wiatr, wciąż mogli rozmawiać ze sobą za pomocą leglimencji. Szybko wytworzyła się między nimi wyjątkowa, niepowtarzalna więź.

Wracali właśnie z kolejnej takiej przebieżki. Oboje zmierzwieni, zarumienieni i uśmiechnięci, a dla kogoś niewtajemniczonego w ich przygody mogący sprawiać wręcz dwuznaczne wrażenie. Oboje byli zmęczeni i szczęśliwi, a ich umysłami rządziła chwilowo błoga pustka. Tego stanu nie dało się porównać z żadnym innym.

Myślami błądząc gdzieś indziej, żaden z nich nie zauważył ukradkowych, kontrolnych spojrzeń z pewnego balkonu, żaden też nie widział w ich zachowaniu niczego niepoprawnego. Tylko animag mógł w pełni zrozumieć innego animaga. Cieszyli się, że przyszło im się spotkać i dojść do takich wniosków.

W końcu jednak Ezra otworzył przed Harrym furtkę i oboje weszli do ogrodu. Byli tak zaaferowani rozmową, że żadne z nich nie zauważyło towarzystwa, dopóki nie stanęli z nim twarzą w twarz.

Draco siedział na marmurowej ławce pośród łysych drzewek. Trzymał w dłoni mugolskiego papierosa, podziwiając jak ten leniwie się żarzy.

Harry zdziwił się na ten widok.

— Draco? Nie wiedziałem, że palisz.

Czy Malfoy drgnął na dźwięk swego imienia? Oczywiście. Czy dał to po sobie poznać? Za nic.

Leniwie uniósł znudzony wzrok szarych tęczówek na niepoprawnie zmierzwionego Pottera.

— Bo nie palę — odparł. Faktycznie, ani razu nie zaciągnął się jeszcze tą używką, bo odpalił ją za pomocą zaklęcia. Harry zmarszczył brwi. Ezra również przystanął, by przysłuchać się tej rozmowie. — Podebrałem ci papierosa. Chciałem zobaczyć, o co tak się rozchodzi.

When the stars fall || DrarryWhere stories live. Discover now