𖤐 Twelve - Pity party 𖤐

427 115 10
                                    

Dni spędzone na Posterunku szybko uciekały po kartkach kalendarza. Zanim Harry się obejrzał, nadeszła sobota trzeciego grudnia - a był to dzień ślubu jego najlepszych przyjaciół. Dzień, który od dawna napawał go sprzecznymi uczuciami.

Z jednej strony Harry oczywiście bardzo się cieszył. Choć mógł jeszcze sięgnąć pamięcią do czasów, gdy nikt nie podejrzewał, że Ron i Hermiona zapałają do siebie miłością, późniejsze wydarzenia z ich wspólnego życia sprawiły, że taki obrót wydarzeń teraz wydawał mu się dość oczywisty. Fakt, że przynajmniej jego bliscy nie błąkali się samotnie po świecie, bez skutku szukając swojego miejsca i miłości, radował go i smucił jednocześnie. Harry bronił się jak mógł przed uczuciem zazdrości, ale przecież był tylko człowiekiem. Nie mógł nic poradzić na to, że czuł iskierkę żalu na myśl, że ktoś ma coś, czego on zapewne nigdy nie zdobędzie. Bo taka była prawda i Harry już jakiś czas temu przestał się łudzić, że los sprowadzi na jego drogę kogoś wyjątkowego, kogoś, kto byłby mu partnerką lub partnerem, towarzyszem wspólnych przygód, jak i dnia powszedniego. Kto sam z siebie zapragnie przygarnąć odrobinę jego trosk, kto będzie o niego dbał, myślał o nim, czekał, aż wróci z pracy, by mogli razem miło spędzić wieczór. I choć nie były to wygórowane marzenia, to przewrotny los raz za razem z nich kpił. Najpierw Potter był sam jak palec, zapomniany i opuszczony przez wszystkich, a później na jego drogę napatoczył się nikt inny, jak, pożal się Merlinie, Malfoy.

Pech chciał, że na dodatek trafił mu się taki, a nie inny szef oraz taka, a nie inna misja. Harry wiedział, że jego dzisiejsze zadanie miało całkiem sporo sensu, ale jednocześnie nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Fillius czerpał osobistą satysfakcję z upokarzania go. Prawdopodobnie tak właśnie było.

Pogrążony w rozmyślaniach, mężczyzna nawet nie zauważył, gdy był już całkiem gotowy do wyjścia. Od dłuższej chwili stał przed starym, wysokim lustrem i dosłownie dopinał na ostatni guzik swoje dzisiejsze wydanie. Musiał sam przed sobą przyznać, że przez ostatnie miesiące zupełnie się zaniedbał. Przydługie włosy skrócił dziś za pomocą magii i zaczesał elegancko na bok na odrobinę żelu, a zarost przystrzygł na krótko, wyrównał brzytwą i rozczesał. Miał na sobie zwykły, czarny, mugolski garnitur, a do niego bordową koszulę i ciemny krawat. Chociaż psychicznie czuł się słabo, w końcu ciążyło mu niezwykle dzisiejsze zadanie, fizycznie wyglądał niczego sobie. Eliksir słodkiego snu, który ostatnio pod wieczór wręczyła mu w miłym geście Fiona, sprawił, że Harry nie miał już worków pod oczami, a jego cera zdawała się na powrót nabrać odrobiny kolorów.

Zegar w końcu wybił godzinę siedemnastą. Potter podsumował to jedynie ciężkim westchnięciem, a później chwycił swoją różdżkę, schował ją za pazuchę i opuścił swój pokój, by przejść zaledwie metr i stanąć pod drzwiami Malfoya. Nie miał humoru na konwenanse, zatem nie kłopotał się pukaniem i wprosił się prosto do pomieszczenia.

Draco natychmiast przerwał szykowanie się przed lustrem i odwrócił się w stronę przybysza. Miał na sobie spodnie w kolorze butelkowej zieleni i jeszcze całkowicie rozpiętą, białą koszulę. Zgromił Harry'ego wzburzonym spojrzeniem, ale Harry zupełnie się tym nie przejął, bo jego wzrok odruchowo zjechał niżej, aż zlustrował mężczyznę w całej okazałości, robiąc przy tym krótki przystanek na jego odsłoniętej skórze.

— Zrób zdjęcie, starczy na dłużej — zironizował Draco, a później zaczął zapinać rozpiętą koszulę.

— Chyba żeby rzucać w nie lotkami — odparł Harry, opierając się przy tym barkiem o futrynę.

— Matka cię nie nauczyła, jak się puka? — warknął na to Malfoy, który, najwyraźniej odrobinę speszony, choć oczywiście nigdy by tego nie przyznał, odwrócił się z powrotem do lustra.

When the stars fall || DrarryWhere stories live. Discover now