𖤐 Seven - Risky play 𖤐

450 119 77
                                    


Biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znalazł, Draco był nad wyraz spokojny. Dobrze widział, że całe jego życie, w sensie mniej i bardziej dosłownym, znalazło się teraz w rękach Harry'ego Pottera. 

Czy mu się to podobało? Oczywiście, że nie. Czy Potter nie raz już udowodnił, jak beznadziejnie silne jest jego pragnienie ratowania ludzi i zapewniania im bezpieczeństwa? Draco był tego świadkiem tyle razy, że zdążył już stracić rachubę. Być może właśnie to było przyczyną jego wewnętrznego spokoju. Ale bardziej prawdopodobne wydawało się, że to dziwny czar fioletowowłosej czarownicy, której imienia nie znał, zmienił coś głęboko w nim samym. Zaszczepił mu inny punkt widzenia lub po prostu, wraz z duszą, zabrał wszystkie jego troski.

Zostało im bardzo mało czasu. Przed teleportacją na miejsce spotkania Bractwa, należało zrobić jeszcze tylko jedną rzecz, aby uwiarygodnić jego ucieczkę. Draco skłamałby, gdyby powiedział, że patrzenie z ukrycia, jak Potter zbiera solidny opieprz od swojego przełożonego, na oczach całego Ministerstwa Magii, nie sprawiło mu przyjemności. Nawet, jeśli przedstawienie to było zainscenizowane.

— Jak mogłeś być tak nieodpowiedzialny, Potter?! — ryknął Fillius McCartney, cały czerwony na twarzy. Przeczucie mówiło Draco, że duża część jego gniewu była prawdziwa. — Podrobiłeś przepustkę, oszukałeś innych aurorów i wyprowadziłeś naszego najważniejszego oskarżonego ze strzeżonej placówki! Bez żadnej autoryzacji! Jak mogłeś na dodatek dać mu uciec?!

— Przeszedł w ostatnim czasie tyle zabiegów, miał być osłabiony! — bronił się Potter. — Gdyby wszystko poszło po mojej myśli...

— Ale nie poszło, bo dałeś się wykiwać jak dziecko! Dosyć tego! To już nie Hogwart, a ja nie jestem Albusem Dumbledorem! Nie dostaniesz dodatkowych punktów za łamanie regulaminu! Zostajesz zawieszony do odwołania!

Po tłumie, który zebrał się, żeby obejrzeć całą tę szopkę, przebiegł szum zdziwienia. Najwyraźniej w ich oczach Harry Potter był na tyle ważną postacią, że nie spodziewali się, że obowiązują go takie same zasady, jak innych. W sumie to nigdy nie obowiązywały. Pieprzony Potter urodził się w czepku i nie wiedzieć czemu, od zawsze, za te same przewinienia, za które Draco dostałby surową karę, jemu udawało się zgarnąć Puchar Domów.

Przyglądał się uważnie reakcji Pottera, którego wzrok mógłby teraz ciskać gromy. Musiał przyznać, że z niego też był nienajgorszy aktor.

— Chyba sobie żartujesz — skwitował Potter.

McCartney prychnął i rozłożył ręce.

— Tak myślisz? Jedynym nieśmiesznym żartem było myślenie, że dzieciak, który jakimś cudem uratował świat, sprawdzi się w roli aurora. Nie masz za grosz rozumu ani talentu, Potter. Do tej pory po prostu otaczały cię właściwe osoby.

Draco nie wiedział już, czy wszystko to było mówione pod publiczkę, czy Fillius po prostu korzystał z okazji, żeby naubliżać Harry'emu. Nie dało się nie zauważyć, że za sobą nie przepadali.

W momencie, w którym Potter wyrwał się do przodu, natychmiast chwyciło go dwoje innych aurorów. W tej samej chwili Draco poczuł też ciepłą dłoń, która złapała jego własną i zaczęła ciągnąć go z dala od tłumu.

— Musimy iść — przypomniała mu Fiona. 

Malfoy skinął głową, ale oswobodził dłoń i odruchowo wytarł ją w swoją czarną szatę. Oboje mieli takie na sobie. Skryci pod wielkimi kapturami, w cieniu jednego z wielu korytarzy, odchodzących od głównej hali Ministerstwa, oczekiwali na dobry moment, gdy uwaga wszystkich skierowana będzie na rozgrywającą się między nimi scenę, by niepostrzeżenie przemknąć za plecami czarodziejów i opuścić Ministerstwo jednym z bocznych wyjść.

When the stars fall || DrarryDove le storie prendono vita. Scoprilo ora