Oloneir ruszył w stronę drzwi, ale Keji go zatrzymał.

– Ollie.

– Co?

– W tym śnie mówiłem, że cię zabiję.

Oloneir zaśmiał się cicho na te słowa, chociaż wątpił, aby była to właściwa reakcja.

– Przepraszam, wyobraziłem sobie małego ciebie próbującego być groźnym. Już wychodzę.

Keji westchnął i sięgnął po telefon. Masa nieodebranych połączeń i nieprzeczytanych wiadomości od Toma i Philipa. Postanowił je zignorować. Nie miał ochoty z nimi gadać. Bardziej zwrócił uwagę na godzinę – była piąta rano! To tyle jeśli chodziło o nadzieję, że Oloneir będzie się zachowywał względnie normalnie.

Usiadł na łóżku i złapał się za głowę. To był tylko sen – powtarzał sobie, ale wtedy przyszła mu do głowy pewna myśl: – A co jeśli nie? Co jeśli to była kolejna wizja? Kolejne wspomnienie?

Oloneir sugerował, że to właśnie miało miejsce. Nie miał jednak pojęcia, kim mógł być ten drugi chłopiec. Chyba że... Może naprawdę miał brata? Jeśli to on, to nic dziwnego, że próbował go przed kimś przestrzec. Ale przed kim? Komu powinien ufać? Ojcu czy Oloneirowi? Z kontekstu snu wynikało, że raczej nie ojcu. Ale czemu jego brat miałby tak mówić? Nic z tego nie rozumiał. Za dużo się teraz działo, w głowie miał mętlik i sobie z nim nie radził sobie. Wziął głęboki oddech i zaczął się przebierać.

Oloneir czekał na niego na zewnątrz, tak jak powiedział. Rozmawiał z kimś za pomocą urządzenia, które wyglądało na zegarek.

– ...am na niego. Za chwilę zaczynamy. Zgodnie z planem... – urwał, widząc Kejiego. – Muszę kończyć.

Zrozumiał te słowa dzięki kryształowi, który wczoraj dał mu Oloneir, ale nie był pewien, czy usłyszał nibiryjski – coś mu w nim nie pasowało. Zapaliła mu się przez to czerwona lampka. A co, jeśli Oloneir coś knuł? Co, jeśli to przed nim ostrzegał go dzisiejszy sen? Nie, to niemożliwe. Chociaż... Przecież latami ukrywał fakt o tym, kim obaj są. Nie dziwił mu się, ale to nie stawiało Oloneira w świetle osoby, która nic nie ukrywa i jest w stu procentach lojalna. Serce kazało mu ufać, bo Thelos wielokrotnie pokazał, że Keji może na niego liczyć, ale rozum kazał mu trzymać się od niego z daleka. Wydarzenia z wczorajszego wieczoru nie pomagały.

– Z kim rozmawiałeś? – zapytał niepewnie.

– Z twoim ojcem – powiedział, wzruszając ramionami. – Mam mu się meldować co osiem ziemskich godzin albo będę miał przechlapane. Tak najprościej ujmując... Jak jesteś gotowy, to jedziemy. Śniadanie dla ciebie mam w aucie.

Keji skinął głową na znak, że rozumie. Dalej nie był w stu procentach przekonany, czy powinien mu wierzyć, ale przecież z powodu jednego snu nie mógł popadać w paranoję. To byłoby szaleństwo. Postanowił jednak zachować minimum ostrożności i dlatego zwracał uwagę na to, gdzie jadą i czy w zachowaniu Oloneira nie pojawiło się nic niepokojącego. Obserwacja nie była jednak taka prosta, gdyż wciąż trwała noc. Jechali w niemal całkowitej ciszy, aż zatrzymali się na wydawałoby się totalnym odludzi.

Oloneir wysiadł, więc Keji ruszył w ślad za nim. Dzięki dochodzącym dźwiękom rozbijanych fal od razu domyślił się, że znajdują się przy oceanie. Światło księżyca dało mu lepszy ogląd na tę sytuację – znajdowali się przy klifie. Oloneir stał niecały metr od krawędzi, co było – delikatnie mówiąc – niepokojące.

– Co my tu robimy? – spytał niepewnie.

– Skaczemy.

Keji spojrzał na niego, licząc na to, że Oloneir żartuje. Mieli skoczyć kilka metrów w dół nie wiadomo do czego? Przecież nie mógł mówić poważnie...

Stowarzyszenie XWhere stories live. Discover now