2

181 82 0
                                    

Stał pośrodku ogromnego, ale niemalże pustego okrągłego placu. Znajdowały się tu niewielkie rośliny w trzech kolorach – różowym, zielonym i niebieskim. Jakimś cudem rosły na wydawałoby się kompletnie suchej glebie, pełnej niewielkich, okrągłych kamieni. Być może fakt, że rośliny nieco przypominały sukulenty łodygowe, potocznie zwane kaktusowymi, nie był tylko przypadkiem, a wiązał się z ich przystosowaniem do życia w takich warunkach. Między roślinnością znajdowały się cztery idealnie proste, szerokie na kilka kroków ścieżki. Połączone były okręgiem, który umiejscowiono gdzieś w połowie promienia placu. Na samym jego środku znajdowała się metalowa konstrukcja podtrzymująca ogromną, świecącą na niebiesko kulę, która wydawała się być stworzona z czystej energii. I choć w powietrzu latały dziwne owady, to wszystkie trzymały się od kuli z daleka.

Wokół placu zbudowano miasto. Wszystkie połączone ze sobą budynki tworzyły idealny okrąg. W kilku miejscach widział między nimi przejścia – wąskie uliczki, po których mogli się przemieszczać tutejsi mieszkańcy.

W oddali zauważył ogromny pałac, więc domyślił się, że okręgów, na których powstały zabudowania, znajdowało się tu o wiele więcej. Było jasno, ale gdy spojrzał w górę, dostrzegł, że światło nie pochodzi od Słońca. Na niebie znajdował się Saturn, a przynajmniej tak mu się wydawało. Ten gazowy olbrzym był lepiej widoczny niż Księżyc na nocnym ziemskim niebie, co wydawało się nie mieć sensu, bo niby jak miałoby to być możliwe? Pojął, że światło pochodziło w sporej mierze od pierścieni tej planety. Chyba nigdy nie widział niczego tak dziwnego.

Przez chwilę myślał, że ma halucynacje, bo ludzie, których tu widział, byli jakby nie z tego świata (a może właśnie z tego, patrząc na to, jak wyglądało to miasto). Ubierali się jak ze średniowiecznych filmów – nosili różnego rodzaju szaty, a nawet zbroje. Niektórzy mieli po dwie pary rąk, inni po jednej jak ludzie. Wszyscy byli wysocy, mieli czarne włosy i ciemne oczy, ale było coś jeszcze, co ich łączyło – niebieska skóra. Zauważył, że odcienie niebieskiego nieznacznie różniły się między kolejnymi osobami.

– To się nie dzieje naprawdę... – powiedział cicho sam do siebie.

Nie rozumiał, czemu nie panikował. Był dziwnie spokojny, wręcz radosny. Nie bał się ani tego miejsca, ani tych istot – miał wrażenie, jakby już tu kiedyś był. Jakby znał ten plac, to miasto... Jakby znał tych ludzi. Fakt, że jeden z żołnierzy mu się przyglądał i uśmiechnął, gdy obejrzał się w jego kierunku, tylko to potwierdzał. Kompletnie nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi.

Przytkał sobie nos, ale mimo to mógł oddychać, co oznaczało, że śnił. A w tym śnie sam miał niebieską skórę i rękę, która zdecydowanie nie była nastoletnia, a... dziecięca. Zastanawiał się, co też jego podświadomość chciała mu przekazać poprzez wygenerowanie takiego snu. To przecież wydawało się nie mieć żadnego sensu!

Świadome śnienie miało to do siebie, że można było decydować i przejąć kontrolę nad tym, co się działo. W momencie, w którym to sobie uświadomił, jego emocje zaczęły się przebijać przez radość i spokój, które były mu jakby narzucone przez sen. Teoretycznie mógłby sterować tu wydarzeniami, ale postanowił tego nie robić. Pomyślał o tym, że chciałby zrozumieć, czemu jego podświadomość podsyła mu tak abstrakcyjną wizję. Może odkryje w tym widzeniu coś jeszcze?

– Keji! – usłyszał kogoś. Znał ten męski, donośny głos, ale nie miał pojęcia skąd. Nie przypominał sobie też skąd, ale wiedział, że Keji to jego imię.

Obejrzał się za siebie i dojrzał wysokiego, dostojnego, niebieskoskórego (bo jakżeby inaczej) mężczyznę w błękitno-złotych szatach wzmocnionych zbroją. Na jego głowie znajdował się złoty hełm z rogami, który skojarzył mu się z nordyckim bogiem, Lokim. Może dlatego przyszło mu na myśl, że to korona. Ton głosu towarzysza nie wydawał się być niebezpieczny, raczej troskliwy, ale jednocześnie było w nim słychać coś niepokojącego.

Stowarzyszenie XWhere stories live. Discover now