Rozdział 16

670 33 2
                                    


Macy

Tej nocy już nie zasnęłam. Po pierwsze bałam się, że jeśli tylko zamknę na chwilę swoje oczy, to otworzę za minimum dwa dni, a po drugie niesamowicie stresowałam się pierwszym dniem w nowej pracy. Musiałam także wymyślić sposób na zakrycie wszystkich ran, które powstały w nocy. 

Największa wyglądała na naprawdę porządnie zszytą, bo nic się z niej nie sączyło, a dodatkowo leki przeciwbólowe, które wręczył mi doktor, naprawdę dobrze działały. Czułam się lekko otumaniona, ale przeczytałam w internecie, że to naprawdę silne prochy i senność oraz zdezorientowanie to najmniej uciążliwe ze skutków ubocznych, więc mimo wszystko cieszyłam się, że jeśli już coś musiało mnie dopaść, to właśnie to.

Standardowo, jak za każdym razem, gdy robiłam sobie krzywdę, gdy tylko docierało do mnie, co zrobiłam, czułam potężny wstyd i poczucie winy, że znowu się złamałam, że po raz kolejny byłam za słaba, by postawić się tej obezwładniającej pokusie. W głębi serca wiedziałam, że to błędne koło, że do niczego to nie prowadzi, ale ta chwilowa ulga, która następowała, przyćmiewała zdrowy rozsądek i górowała nad wszystkim.

Konsekwencje swoich wyborów dostrzegało się, bowiem dopiero wtedy, gdy próbowało się zatuszować efekty swojego działania, po to, by nikt nie mógł odkryć, jak bardzo popieprzeni w środku jesteście, jak cierpicie, jacy jesteście bezradni. 

Z tym właśnie mierzyłam się teraz ja, zmieniając swój strój do pracy dzisiaj już piąty raz. Za wszelką cenę próbowałam połączyć ze sobą korpo styl z odpowiednią długością i krojem, by zakryć bandaże, strupy i zasinienia. 

Wciąż jednak to nie było to czego szukałam, co pozwoliłoby mi ze spokojem wyjść do ludzi. Spoglądałam z niepokojem na zegarek, który stał na stoliku nocnym w sypialni. Zostało mi bowiem nieco ponad pół godziny do wyjścia, a ja od ponad godziny stałam wciąż w tym samym miejscu, z rozrzuconymi po pokoju ubraniami z szafy. Sukienki, komplety, marynarki, spodnie, a nawet spódnice leżały na puchatym dywanie.

Dźwięk telefonu nieco otrzeźwił mój umysł, gdy spojrzałam na wyświetlacz, zobaczyłam, że dzwoni moja przyjaciółka, najpewniej po to, by życzyć mi powodzenia w nowym miejscu. Odebrałam, i jak się okazało, ani trochę się nie myliłam. Mia, podekscytowana tym, że zaczynam pracę, koniecznie musiała dać upust swojej radości.

- Macy, tak się cieszę, że się udało, zobaczysz, teraz wszystko się ułoży.

- Mia, znowu to zrobiłam...

- Ale co, o czym ty mówisz, chyba nie masz na myśli...

- Tak właśnie to mam na myśli, ale nie pytaj, nie dzisiaj, proszę.

- Macy, wiesz, że jesteś dla mnie, jak siostra, że zawsze będę po twojej stronie, ale też zawsze będę się martwić. Na pewno nie chcesz, żebym przyjechała?

- Na pewno, i tak jeśli za chwilę nie wyjdę, to na pewno się spóźnię, a to nie zrobiłoby najlepszego wrażenia na moich szefie - jest bardzo wymagający.

- Dobrze, tym razem ci odpuszczę, ale wiesz, że musisz w końcu zebrać się w sobie i pójść na leczenie? Omijanie tego tematu do niczego nie doprowadzi, a ja nie chcę pewnego dnia znaleźć cię...

- Nie kończ... - poprosiłam. – Naprawdę muszę już lecieć, możemy spotkać się wieczorem u mnie i pogadać, co Ty na to? Opowiem ci, jak było.

- Pewnie, wpadnę. A i daj tam czadu, nie zapominaj, że jesteś najlepsza!

Po rozmowie z Mią, nieco bardziej pewna siebie, dosłownie wybiegłam z domu, aczkolwiek poranna przebieżka w szpilkach na przystanek, nie była zdecydowanie tym, o czym marzyłam. Na szczęście dzięki temu nie spóźniłam się na autobus i już pół godziny później stałam pod ekskluzywną kliniką mojego szefa. 

Gdy wysiadłam, prawie przewróciłam się z wrażenia, ponieważ adres, który nieświadoma wbiłam w mapy, okazał się tym, pod którym znajdował się szpital, w którym częściowo spędziłam swoją noc. Modliłam się, żeby okazało się, że w nocy moją rękę opatrywał jakiś pracownik, lekarz, którego będzie obowiązywała tajemnica lekarska, a nie mój szef.

O tym, jak bardzo się myliłam, dowiedziałam się zdecydowanie zbyt szybko. Gdy tylko wysiadłam z windy na trzecim piętrze, gdzie znajdował się podobno gabinet prezesa, zobaczyłam Williama, który przeprowadzał ze mną rozmowę i faceta, który w nocy widział mnie w najgorszym możliwym stanie i tak właściwie to mnie uratował. Nie wiedziałam, gdzie podziać wzrok, ale gdy miałam już zawracać i z powrotem wsiadać do winy usłyszałam łagodny głos mężczyzny.

- Hej Macy, to jest Ethan Hayes, właściciel kliniki i twój nowy szef – rozpoczął William.

- My właściwie już się pozna.... – odpowiedziałam, lecz nie zdążyłam dokończyć, bo lekarz przerwał mi w połowie zdania.

- Jestem doktor Hayes, bardzo mi miło cię poznać i liczę na owocną współpracę – uśmiechnął się z grzeczności.

Nic nie rozumiałam, dlaczego udawał, że mnie nie zna, przecież wczoraj był taki troskliwy, chciał mi za wszelką cenę pomóc, kurwa odwiózł mnie do domu, żebym nie musiała błąkać się sama po nocy. A teraz co? Wielki pan i władca. Wstydził się mnie? Myślał, że będę go przez to jakoś specjalnie traktować, nie będę szanować?

- To w takim razie, skoro grzeczności mam za sobą to będę się zbierać. Wpadnę tu o czwartej, żeby sprawdzić, jak się ma pani Anderson i czy na pewno wciąż tu pracuje – odparł William z poważną miną.

Widziałam, że szepnął coś jeszcze do ucha Ethanowi, ale nie byłam w stanie zrozumieć co, dlatego nie pozostało mi nic innego, jak szerokie uśmiechanie się i czekanie na rozwój wydarzeń.

- Za 10 minut proszę być w moim gabiecie, ustalimy sobie zasady współpracy, chociaż nie sadzę, by była ona długotrwała. Do tego czasu ktoś z działu IT przyniesie pani komputer, tablet i telefon, a także poinstruuje panią, jak zalogować się do systemu z hasłami.

- Szczerze mówiąc, nie wiem, czy wystarczy nam 10 minut na przekazanie wszystkich technicznych kwestii... - odparłam z lekkim przerażeniem.

- Jeśli nie, to zawsze wie pani, gdzie są drzwi – odegrał się z wyższością. 

Black lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz