Rozdział 10

884 39 0
                                    


Macy

- Proszę wrócić pani Anderson, nie skończyliśmy jeszcze rozmowy, chyba nie chce pani zmarnować swojej szansy na zdobycie pracy.

- Z całym szacunkiem, ale obawiam się, że i tak bym jej nie dostała – westchnęłam zrezygnowana.

- Na szczęście z tego co wiem, to jeszcze ja o tym decyduję, proszę mi zaufać i usiąść.

Byłam lekko zaskoczona całą tą sytuację, ale głos Williama był tak spokojny i tak cholernie chciałam mu wierzyć, że wyjdę stąd z dobrymi wieściami, że posłusznie wróciłam na krzesło.

- Więc na czym skończyli? – zapytał siebie. – A właśnie, chciałem przede wszystkim podziękować za szczerość w odpowiedzi na poprzednie pytanie – dodał. – Co uważa pani za najważniejsze w pracy na stanowisku asystentki prezesa?

- Myślę, że to, by zbudować taką relację między pracodawcą a podwładną, która oparta będzie na wzajemnym zaufaniu. Wiem, jak ważne jest poznanie zwyczajów, trzymanie się harmonogramu i elastyczność... no i zaakceptowanie dziwności swojego szefa – dodałam nieco ciszej.

William zaśmiał się szczerze i obdarzył mnie naprawdę uroczym uśmiechem. Pierwszy raz miałam okazję zobaczyć też jego dołeczki w policzkach. Na prawym był on znacznie bardziej widoczny, ale na lewym także dało się go dostrzec.

- Co dokładnie wchodziło w skład pani obowiązków w poprzedniej pracy?

- Cóż, szczerze mówiąc robiłam wszystko, o co akurat poprosił mnie prezes. Przygotowywałam prezentacje, pilnowałam harmonogramu, umawiałam spotkania, rezerwowałam loty i hotele, byłam odpowiedzialna za catering, ogarniałam dokumentację, przygotowywałam listy „to do" na konkretne dni, towarzyszyłam na spotkaniach biznesowych, tworzyłam podsumowania spotkań i ogólnie po prostu byłam tam, gdzie mój szef.

- Rozumiem, a co najdziwniejszego zrobiła pani w poprzedniej w pracy w ramach swojego stanowiska?
Początkowo to pytanie nieco zbiło mnie z tropu, bo doskonale co najdziwniejszego, jeśli w ogóle tak to można nazwać, robiłam w poprzedniej firmie, ale wiedziałam, że nie to, William chciał usłyszeć. Wróciłam pamięcią do tych lat, które spędziłam w Atlantic Enterprises i po chwili przypomniałam sobie sytuację, którą mogłam podzielić się podczas tej rozmowy.

- To było niecałe rok temu, szef starał się o kontrakt z bardzo ważnym kontrahentem, udało mi się ustalić, że jest wielkim fanem polskiej kuchni i kiedyś podczas pobytu w Warszawie, zjadł posiłek, który podobno odmienił jego życiem. Moim zadaniem było sprowadzenie tego kucharza do Nowego Jorku i zorganizowanie biznesowej kolacji, podczas której gotował on na oczach naszego kontrahenta, a następnie podzielił się z naszym gościem pilnie strzeżonym przepisem na pierogi. Dogrzebałam się do tej informacji na dwa dni przed planowanym spotkaniem, dlatego praktycznie nie spałam, tylko jeszcze tego samego dnia poleciałam do Europy, błagać tego mężczyznę o pomoc. Nie było łatwo go przekonać, na początku wziął mnie za jakąś wariatkę, ale ostatecznie wróciłam do firmy już nie sama, tylko z tym mężczyzną. Podobno firma podpisała wtedy największy kontrakt w historii, dzięki któremu przez następne pół roku nie wyrabialiśmy się z odpowiadaniem na zapytania chętnych, którzy chcieli podjąć z nami współpracę.

Po minie Williama i rekruterki nie do końca wiedziałam, co sądzić. Czułam, że z jednej strony mocno obnażyłam się przed nimi, pokazując swoje zaangażowanie, ale z drugiej mogli mnie też wziąć za totalnie nieasertywną laskę, która nie ma w sobie ani odrobiny instynktu samozachowawczego.

- Myślę, że wszystko już wiemy, prawda Lily? – zwrócił się do asystentki.

- Też tak sądzę Williamie – odpowiedziała mu promiennie.

Zaskoczyło mnie, że pozwalał jej mówić do siebie po imieniu, ponieważ w mojej poprzedniej firmie, było to kompletnie nie do pomyślenia. Szef miał zbyt wielkie ego, żeby pozwolić mi na takie spoufalanie się z nim, no może z wyjątkiem tych wszystkich chwil, kiedy kazał mi udawać kogoś, kim nie byłam.

- Będę z panią szczery, ale proszę wysłuchać mnie do końca i obiecać, że nie wyjdzie pani stąd, dopóki nie skończę, dobrze?

- Tak, choć nie rozumiem, o co chodzi. Jeśli chce mi pan powiedzieć, że zmarnował pan przeze mnie godzinę ze swojego życia, to absolutnie nie poczuwam się do winy – ostrzegałam, że nie znam się na prawie – dodałam może zbyt ostro.

William odkrzyknął, poprawił się w fotelu, jeszcze raz wziął do ręki moje CV i kątem oka spojrzał na wyświetlacz swojego telefonu, przewrócił oczami i następnie ponownie na mnie spojrzał.

- Tak naprawdę wcale nie szukam dla siebie asystentki.

- Słucham? To jakiś żart? Ukryta kamera? Chciał pan się poznęcać nade mną, bo jestem zdesperowana, wysyłając tutaj CV, nie znając różnicy między prawem stanowym a federalnym? A może to jakiś eksperyment i chciał pan sprawdzić, jak zachowam się w warunkach dużego stresu? – wybuchłam, zabierając przy tym wszystkie swoje rzeczy i wstając.

- Siadaj! Nie taka była umowa – krzyknął William, chyba sam zaskoczony swoim wybuchem. Szybko jednak opanował się i przeprosił za swoje zachowanie. To kolejna rzecz, która różniła go od mojego poprzedniego szefa. Wciąż jednak nie wiedziałam, co tutaj jest grane i absolutnie mi się to nie podobało.

- Prawdą jest, że nie szukam asystentki dla siebie, siedząca tu Lily ma się, jak widać, całkiem dobrze. Nie jest jednak tak, że nie szukam jej wcale. Kojarzy pani klinikę doktora Hayes'a?

- To ten szpital dla bogatych Nowojorczyków?

- Między innymi. Tak się składa, że Ethan, to znaczy doktor Hayes, to mój przyjaciel, który już ponad pół roku szuka dla siebie idealnej asystentki i za każdym razem kończy się to tak samo, albo Ethan wręcza jej wypowiedzenie, albo same rezygnują, bo nie mogą z nim wytrzymać. Nie twierdzę, że Ethan jest łatwym człowiekiem, ale wiem, że pani zdoła go okiełznać.

- Skąd ta pewność?

- Jestem przecież prawnikiem, moja praca opiera się na tym, że muszę znać się na ludziach i umieć poznać, kiedy ktoś mówi z sensem, a kiedy mówi głupoty. To jak, przyjmiesz tę pracę? Tutaj są warunki, niewątpliwym plusem tego, że jestem prawnikiem jest też to, że obsługuję prawnie jego firmę i mam dostęp do wszystkich dokumentów – odpowiedział z dumą w głosie.

- Piętnaście patyków miesięcznie? – zapiszczałam.

- Ethan płaci 10, ale ja dorzucam 5, żeby wreszcie przestał marudzić, że nie może znaleźć sobie asystentki. A jak się sprawdzisz, to sam ci podniesie pensję. Co jak co, ale o Ethanie można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest skąpy i nie umie odpowiednio docenić pracownika – no oczywiście, jak już się do niego przekona.

- A jeśli się nie sprawdzę?

- Nie ma takiej możliwości, myślę, że będziesz dla niego zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem – dodał z uśmiechem.

Black lifeWhere stories live. Discover now