Rozdział 4

1K 32 3
                                    


Macy

Kolejne dni mijały, a ja pogrążałam się w coraz większej nostalgii. Czułam ogromne wyrzuty sumienia, że nie odwiedzam taty, ale nie mogłabym mu teraz tego zrobić, nie w takim stanie, w jakim aktualnie się znajdowałam. I tak już musiałam nieźle się zmęczyć, żeby wczoraj porozmawiać z nim przez telefon. 

Miałam wrażenie, że i tak mój głos zdradzał, w jak chujowej byłam, ale na szczęście mój tata nic nie podejrzewał albo po prostu nie chciał dopuścić takiej myśli do swojej głowy. Niechętnie, ale otworzyłam komputer, by po raz kolejny przejrzeć dostępne oferty pracy. Do żadnej z nich nie miałam jednak dostatecznych kwalifikacji, ponieważ nie skończyłam studiów wyższych. Mimo wszystko ze złudną nadzieją, wysłałam kilka CV. Może ktoś się zlituje nade mną? - pomyślałam.

Po południu humor nieco mi się poprawił, dlatego postanowił wybrać się do Central Parku, żeby kompletnie nie zdziczeć. Usiadłam na jednej z ławek i obserwowałam, co dzieje się wokół mnie. W oddali widziałam dzieci bawiące się na placu zabaw, na lewo grupę studentów, która właśnie przygotowywała się do egzaminów. 

Co jakiś czas przed oczami migał mi jakiś mężczyzna, który biegał dookoła, w ogóle się przy tym nie męcząc. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że tak szybko pojawia się ponownie przed moją ławką, ponieważ park naprawdę był ogromny. Nawet staruszka z pieskiem, idąca po trawniku, miała więcej werwy niż ja. 

Miałam wrażenie, że znalazłam się w środku jakiegoś pieprzonego filmu z kategorii family friendly, gdzie wszystko jest piękne i idealne, a tylko ja jakoś nie pasuje do tego obrazka. Siedziałam skulona, ze słuchawkami w uszach. Odpaliłam sobie smutne piosenki na Spotify, coraz bardziej pogrążając się w gównie, w którym się aktualnie znajdowałam.

- Ale dzisiaj mamy piękny dzień, nieprawdaż? Słońce świeci, wreszcie człowiek czuje, że żyje. Te ostatnie deszczowe dni były totalnie do dupy, Max był bliski rozwalenia nam chaty, tak strasznie chciał wyjść na dwór. No ale, przecież nie wystawię go na taki deszcz, bo znowu mi się dzieciak rozchoruje i z zapaleniem płuc wylądujemy w szpitalu, a zaraz wakacje i co wtedy? Wie pani, ja to jestem raczej za tym, żeby maluchy przebywały jak najwięcej na świeżym powietrzu, dlatego codziennie z Maxem wychodzimy na spacery i na plac zabaw, bawimy się w ogrodzie, a czasami jedziemy do mojej mamy za miasto, ale czasami no po prostu się nie da. A dzieciaki są bezlitosne. Raz się im zaburzy rutynę i koniec, nie ma zmiłuj – trajkotała nieznajoma.

Słyszałam wprawdzie, że ktoś coś koło mnie mówi, ale tylko pojedyncze słowa, nic konkretnego, nie byłam nawet pewna, czy są one skierowane do mnie. Zresztą, po co ktoś miałby w ogóle do mnie mówić? Czy wyglądam, jakbym była zainteresowana niezobowiązującymi pogawędkami?

- Halo, słyszy mnie pani? Mówię do pani! - kontynuowała kobieta.

Może jak nie będę odpowiadać, to kobieta pomyśli sobie, że jestem głucha? Tak, w tej sytuacji byłoby to całkiem wygodne. Oczywiście nie, że cały czas, ale w takich sytuacjach chętnie wyłączyłabym aparat słuchowy, którego nie mam. No tak, ale mam w uszach słuchawki... Przecież babka na pewno nie jest głupia i zorientuje się, że skoro wkładam do uszu słuchawki, to nie po to, żeby je zatkać, tylko czegoś posłuchać. Odwróciłam się, więc lekko w lewo i spojrzałam kobiecie w oczy. Jej synek, wyraźnie znudzony tym, że tyle tu stoją, złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć w stronę placu zabaw.

- Mówiła coś pani? – zapytałam, udając zaskoczoną.

- Właściwie to tak – odpowiedziała. Przepraszam, jeśli Ci przeszkodziłam, czasami najpierw coś robię, a potem myślę – zaśmiała się niezręcznie.

- Nic się nie stało, to ja przepraszam, że Cię nie zauważyłam – odpowiedziałam. Chciałam być miła, dlatego to małe kłamstwo wydawało mi się być całkiem na miejscu. Mogłabyś powtórzyć, co mówiłaś?

- Bardzo bym chciała, ale Max zaraz dosłownie urwie mi rękę – zaśmiała się szczerze. Chyba że masz chwilę i przejdziesz się z nami na plac zabaw. Usiądziemy, napijemy się kawy, a Max będzie się mógł w końcu wyszaleć – zapytała z nadzieją.

Propozycja wydawała mi się nad wyraz kusząca. I tak nie miałam nic lepszego do roboty, a niezobowiązująca rozmowa z żywą dziewczyną przynajmniej zajmie mi czymś czas. Poza tym wydaje się naprawdę miła i chyba również potrzebuje po prostu z kimś pogadać, z kimś nieco starszym od swojego syna.

- Właściwie to chętnie jeszcze na trochę zostanę w parku – odpowiedziałam nieznajomej, uśmiechając się lekko. – Ale właściwie to nie wiem nawet, jak masz na imię, przepraszam, jeśli już to mówiłaś.

- Bo pewnie wcale się nie przedstawiłam – odpowiedziała radośnie. – Jestem Maddy, a Ty?

- Macy – powiedziałam i podałam dziewczynie swoją dłoń na przywitanie.

- No i fajnie, teraz będziemy przynajmniej wyglądać, jakbyśmy się znały, jak łyse konie – zaśmiała się prawdziwie.

Nie wiem nawet kiedy na dworze zaczęło się ściemniać. Pogoda wciąż była bardzo przyjemna, choć rzeczywiście nieco się ochłodziło. Plac zabaw powoli pustoszał, a Max stawał się wyraźnie coraz bardziej zmęczony. Przybiegł do mamy i oznajmił, że jest głodny, dlatego Maddy wyjęła spod wózka banana i obrała mu go. Chłopczyk popatrzył na niego wielkimi oczami i szczęśliwy zjadł w trybie ekspresowym.

- Wow, naprawdę lubi banany – powiedziałam z podziwem.

- W ciąży ciągle miałam na nie ochotę i najwidoczniej przeszło na niego. Ja nie mogę już na nie patrzyć i odrzuca mnie za każdym razem, gdy mam z nimi kontakt na dłużej niż tylko ich obranie.

- Nie żartuj! – odparłam, sama autentycznie się śmiejąc. To nie może tak działać.

- Może i nie może, ale musi coś w tym być. W każdym razie aktualnie Max najchętniej jadłby na okrągło placki z bananami, sałatkę z bananami, chlebek bananowy, no i oczywiście same banany. Pewnie, gdyby tylko się dało, to i zupę bananową by wsunął.

- Fuuuuj, to musiałoby być na maksa obrzydliwe. 

- Mówię ci, uważaj, co będziesz jadła w ciąży, bo potem możesz tego bardzo żałować.

- Na szczęście nie planuję... – odburknęłam cicho. Muszę już lecieć, dzięki za dzisiaj.

- Ej, czekaj, jeśli cię uraziłam, to przepraszam...

Nie wytrzymałam, wybiegłam z parku i zwymiotowałam do najbliższego śmietnika. Na myśl o tym, że mogłabym być w ciąży, wstrząsnęły mną dreszcze. Byłam krok od kolejnego ataku paniki. Moje płuca powoli się zwężały, pobierając coraz mniej tlenu, serce biło niemiłosiernie szybko, skóra się pociła, a w głowie rozpoczął się ten sam koszmar, który prześladował mnie od lat. 


Dawajcie znać, jak wrażenia po tych kilku rozdziałach! ♥️

Black lifeWhere stories live. Discover now