Rozdział 3

866 25 6
                                    


Ethan

- Kurwa, co za burdel! Gdy rano zajrzałem do swojego kalendarza, zauważyłem, że najwidoczniej powinienem stworzyć sobowtóra, skoro według niego w tym samym czasie powinienem przeprowadzić endoprotezę biodra jakiejś staruszki, spotkać się z dziekanem uniwersytetu i prowadzić kolejną rozmowę rekrutacyjną.

- Czy ktoś tutaj jest jeszcze kurwa poważny? – otworzyłem drzwi od swojego gabinetu i wrzasnąłem na cały korytarz z wściekłością. Momentalnie z gabinetów zaczęli wychylać się inni lekarze i rezydenci, którzy dopiero, co przyszli do pracy i na pewno, ostatnie, o czym marzyli od rana, to wkurwiony szef. – Wychodzę – krzyknąłem, choć tak naprawdę nie wiedziałem do kogo, skoro nie miałem nawet pieprzonej asystentki. Po wyjściu z kliniki pojechałem do Elizabeth, mając złudną nadzieję, że postanowi jeszcze na trochę wrócić do pracy. Gdy zadzwoniłem do drzwi, otworzyła mi rozpromieniona, łapiąc się już za dobrze widoczny brzuszek.

- Nie spodziewałam się ciebie tutaj – powiedziała i otworzyła szerzej drzwi od domu. Razem z Thomasem, który pracował u mnie, jako psychiatra, poznali się na jednej z imprez firmowych. To był drugi albo trzeci miesiąc pracy Elizabeth, ale nie miała wcześniej okazji poznać mężczyzny, ponieważ był na sympozjum w Pekinie. Od razu wpadła mu w oko, ale długo wahał się, czy powinien do niej zagadać, bo dopiero co rozwiódł się z szaloną żoną, która zdradzała go na lewo i prawo, a mimo to przy rozwodzie, chciała puścić go z torbami. Aktualnie są już pół roku po ślubie, ale jak widać jego plemniki zaliczyły złoty strzał, bo Elizabeth za dwa miesiące rodzi. Wciąż zachodzę w głowę, jak lekarz może zapomnieć o antykoncepcji, tak jakby na studiach przegapił całe wykłady z ginekologii. – Pięknie wyglądasz – w końcu wydusiłem z siebie.

- Dziękuję, czego się napijesz? Aktualnie mam wodę, wodę albo wodę – Thomas dopiero wieczorem wróci z zakupami.

- To w takim razie może wodę poproszę – uśmiechnąłem się lekko. Przebywanie z Elizabeth zawsze poprawiało mi humor. Była dla mnie jak gwiazda na czarnym niebie. Nigdy nie myślałem o niej, jako o partnerce, ale dość szybko złapaliśmy wspólny kontakt na tyle, że byłem świadkiem na ślubie i to jej, a nie jej męża. Potrafiła mnie rozbawić, doradzić, bez wchodzenia w mój mózg, jak na przykład Thomas. Praca z nią była prosta i przyjemna. Codziennie rano dostawałem swój harmonogram, w który co do minuty był rozpisany mój dzień, a jeśli tylko w moim grafiku zdarzały się jakieś przesunięcia, wiedziała o nich wcześniej niż ja. Zawsze była obok, sumiennie wykonywała swoje obowiązki, a ja sumiennie je za nie wynagradzałem. Układ był idealny aż do momentu, gdy oświadczyła, że jest w ciąży i wprawdzie chce pracować, jak najdłużej da radę, ale szybko okazało się, że jej ciąża jest zagrożona i musi leżeć w domu. Nie miałem podstaw jej nie wierzyć. Znałem ją, była moją bratnią duszą, a poza tym pod zwolnieniem podpisał się mój własny brat Michael – ginekolog z mojej kliniki.

- Powiesz mi w końcu, co cię do mnie sprowadza? – zapytała zaciekawiona.

- Na pewno nie wrócisz do nas jeszcze przed porodem? – zapytałem z udawaną nadzieją.

- Na wzrok ci padło od tej sali operacyjnej, czy co? – zaśmiała się prawdziwie. Wyglądam jak ogromna dynia, beczka, wieloryb, jak zwał, tak zwał, ledwo się ruszam, a prawdziwym maratonem dla mnie jest przejście z salonu do sypialni.

- Mogłabyś pracować zdalnie – nie dawałem za wygraną. - Nie musiałabyś nawet wychodzić z łóżka – dodałem. Potrzebuje kogoś, kto ogarnie mój cholerny kalendarz – krzyknąłem, na szczęście w porę przepraszając Elizabeth.

- Słuchaj, wiem, że jest ci ciężko. Myślisz, że Thomas mi nie mówił, że chodzisz po klinice, jak cień albo już od rana rzucasz kurwami na prawo i lewo, że praktycznie nie operujesz. Na pewno chodzi tylko o to, że nie masz asystentki, może jesteś przepracowany, porozmawiaj z Thomasem, może...

- Dość – odpowiedziałem nad wyraz spokojnie, bo wciąż z tyłu głowy miałem błogosławiony stan Elizabeth. - Nic mi nie jest, po prostu to twoje odejście było tak niespodziewane... Przyzwyczaiłem się, że jesteś zawsze obok mnie, że gdy podnoszę notatnik, ty podajesz mi odruchowo pióro, że gdy podstawiam filiżankę pod ekspres, ty wciskasz espresso. Ehhh... Głupio gadam, co?

- Ethan – zaczęła i położyła mi rękę na ramieniu. Rozumiem, że ta sytuacja jest dla ciebie nietypowa, że jesteś pieprzonym królem kontroli i nagle nie zgadzają ci się okienka w excelu, więc wariujesz, ale może nowej asystentce stawiasz zbyt wysokie wymagania?

- Gadasz, jak James – prychnąłem.

- I dlatego może mam rację, co? – dodała.

- Ale jak mam obniżyć standardy, skoro ty przyzwyczaiłaś mnie do czegoś innego – mruknąłem niezadowolony.

Elizabeth nagle zaczęła się śmiać, na początku nie wiedziałem, o co jej chodzi. Może to hormony już nie wiedziały, co ze sobą począć, ale gdy zniknęła w gabinecie, poważnie zacząłem się martwić, czy coś jej się nie stało. Po chwili jednak wróciła z czarną teczką z gumką, którą położyła mi na kolanach.

- Otwórz – rozkazała.

- Co to jest? – zapytałem z nieufnością.

- Otwórz, to się dowiesz. No już, nie marudź, tylko zobacz, co tam jest.

Posłusznie wykonałem jej polecenie, ale gdy otworzyłem teczkę, nie stałem się nagle mądrzejszy. W środku znalazłem wydruki jakichś maili, screeny smsów i pięć zwolnień dyscyplinarnych. Nie rozumiałem nic ponad to, że maile zostały wysłane z mojej skrzynki i brzmiały, jakbym mógł być ich autorem, a smsy z mojego numeru służbowego. Na zwolnieniach był mój podpis i pieczątka.

- 4 września, niecały miesiąc po tym, jak mnie zatrudniłeś – wskazała na pierwszego maila. - Napisałeś w nim, że nigdy się nie wypłacę, bo wylałam na twój obrzydliwie drogi garnitur truskawkowe smoothie, które było moją przekąską – zaczęła powoli. – 14 października, wróciłeś wkurwiony ze spotkania w sali konferencyjnej, bo nie przyniosłam na nie organicznego mango, a jedynie ananasa i to ze sklepu koło mojego domu, bo zepsuła mi się rura w mieszkaniu i nie miałam już czasu, by jechać na drugi koniec Nowego Jorku po jeden owoc – przewróciła oczami, a kąciki moich ust mimowolnie uniosły się do góry. – 31 października, nie zaznaczyłam na odpowiednie kolory spotkań w kalendarzu, przez co zamiast na uniwersytet pojechałeś do swojej matki. I wcale nie zdziwiło cię, że w polu – opis spotkania – jest stabilizacja stawu skokowego po drobnych upadkach. 

Nie uwierzę, że sądziłeś, że musisz osobiście do niej pojechać, żeby założyć ortezę i to dlatego, że miałeś to w kalendarzu. Po powrocie cisnąłeś teczką w stół, a po chwili wyjąłeś z niej to oto wypowiedzenie. Wspomniałeś coś o tym, że naraziłam twój wizerunek na szwank, a firmę na koszty, bo kierowca zamiast kilkanaście przecznic dalej, musiał cię zawieść aż do Hamptons. 

Tydzień później zapomniałam zamówić naboi do twojego pióra, a ty stwierdziłeś, że żadnego ważnego dokumentu nie podpiszesz niczym innym i przeze mnie nie dostaniemy grantu badawczego. Mam wymieniać dalej? – zapytała, ale widziałem, że ta przemowa bardzo pozbawiła ją sił.

- Rozumiem, rozumiem, byłem skurwielem, właściwie to nadal nim jestem – zaśmiałem się.

- I o to chodzi Ethan, ale jak widzisz, ja teraz sobie spokojnie popijam wodę na werandzie na zwolnieniu, więc musisz mieć w sobie trochę serca, które nie jest z lodu – wspomniała triumfalnie.

Rozmowa z Elizabeth nieco podniosła mnie na duchu. Postanowiłem, że jutro ponowię próbę znalezienia dla siebie asystentki. Tym razem jednak nieco obniżając oczekiwania, zwłaszcza na początku naszej współpracy. Miałem szczerą nadzieję, że jutro wciąż będę pamiętać, co sobie obiecałem. 

Black lifeOnde histórias criam vida. Descubra agora