Rozdział dziewiąty

Start from the beginning
                                    

Pepper przebiera się z powrotem w swoje ciuchy i idzie zapłacić z miną cierpiętnicy, a ja zerkam na zegarek w komórce. Do spotkania z Killianem ciągle pozostaje dość czasu, żebym poszukała jeszcze dla Pepper butów.

Na pewno się nie spóźnię.

***

Spóźniłam się.

To wina Pepper, nie moja. To ona marudziła przy butach niemalże tak jak przy ciuchach i nic jej nie pasowało. Musiałyśmy szukać jakiegoś kompromisu, żeby równocześnie wyglądała dobrze i była w stanie wytrzymać w tych butach cały wieczór, co wcale nie było takie oczywiste. Nachodziłyśmy się jak głupie.

Dlatego gdy w końcu trafiam do kawiarni, w której umówiłam się z Killianem, jestem już piętnaście minut spóźniona.

Nadal mam na sobie makijaż z salonu kosmetycznego i pokręcone włosy, ale nie czuję się dość elegancko ubrana jak na spotkanie z tym poważnym facetem. Jestem w szortach i krótkim crop topie, a na nogach mam tenisówki, bo tak było mi najwygodniej na zakupach z Pepper. Nie zamierzam się tym jednak nadmiernie przejmować, bo w końcu co mi zależy na aprobacie jakiegoś empaty.

Chcę jedynie jego pomocy.

Wpadam do kawiarni i rozglądam się dookoła, a Killian unosi do mnie dłoń ze stolika w rogu pomieszczenia. Siedzi przy nim z jakimś mężczyzną odwróconym do mnie tyłem. Mówi coś do niego, a wtedy ten spogląda na mnie przez ramię i...

Nie. Niemożliwe.

Co tu, do diabła, robi Hudson Hardy?!

Zatrzymuję się na sekundę, ale zaraz potem ruszam znowu w ich stronę. Buzuje we mnie taka złość, że ledwie zauważam, jak spojrzenie Hardy'ego się ociepla: uważnie studiuje moją twarz i fryzurę, a potem spuszcza wzrok na moje gołe nogi.

Jezu, dlaczego czuję się tak, jakbym była przed nim naga?

– Cieszę się, że dotarłaś, Tabby – odzywa się spokojnie Killian, który zupełnie nie wygląda, jakby się przejął moim spóźnieniem. – To jest...

– Co ty tu robisz? – przerywam mu, kierując to pytanie do Hardy'ego.

Ten nawet nie podnosi się od stolika, tylko zerka na mnie kątem oka.

– Killian szukał chętnych do eksperymentu – wyjaśnia. – Zgłosiłem się.

– Zgłosiłeś się? – powtarzam z niedowierzaniem. – Ale wiesz, że chodzi o testowanie mojej mocy?

Hardy kiwa głową.

– Ty nie znosisz moich mocy – kontynuuję ze złością. – Ostatnio powiedziałeś mi, że mam ci nie mieszać w głowie.

– Bo używałaś jej bez mojej zgody – prostuje spokojnie.

Przenoszę wzrok na Killiana, który przygląda nam się z zaciekawieniem. Uśmiecha się do mnie łagodnie.

– Znacie się?

– Hardy jest partnerem mojego brata w policji – oznajmiam.

– Tabby jest pod moją opieką – mówi w tej samej chwili Hardy.

No po prostu w to nie wierzę!

Patrzę na niego ze złością, ale on nic sobie z tego nie robi. Upija łyk czegoś, co ma w kubku, po czym zerka na mnie i podnosi pytająco brew. Jest tak wielki, że ledwie mieści się na tym pieprzonym krzesełku przy tym pieprzonym stoliku, ale nie wydaje się czuć z tym niekomfortowo. Wręcz przeciwnie. Jego przystojna twarz jest rozluźniona, a w kącikach ust błąka się cień uśmiechu, jakby Hardy dobrze się bawił.

Niedźwiedzia przysługa | Nieludzie z Luizjany #6 | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now