Rozdział 8

82 3 0
                                    

Pov: Evelyn
Ona także usiadła na fotelu zakładając nogę na nogę.
Po krótkiej chwili milczenia kobieta złożyła ręce w stosik i nachyliła się w moją stronę.
- Więc... - zaczęła. - Skąd go znasz? - spytała.
- Ale jak to, ty nie wiesz? - zapytałam zaskoczona.
Kobieta spojrzła się na mnie z politowaniam w oczach.
- Oczywiście, że wiem. Tylko że moja wiedza jest ograniczona, a informacje, które dostałam są... zdawkowane.
- Rozumiem... - odpowiedziałam cicho.
- Wracając, znasz tego człowieka? - spytała ponownie.
Ja westchnęłam cicho po czym powiedziałam.
- Tak, znam.
- Wiesz kto to był?
- Zgadza się. - powiedziałam - A jakie konkretne informacje dostałaś?
Kobieta odchyliła lekko głowę do tyłu i odetchęła głęboko niezadowolona moim przeciąganiem. Victoria powróciła do pierwotnej pozycji i oparła się lekko na fotelu, zmuszjąc mnie tym samym do spojrzenia w jej ciemne jak otchłań piwne oczy.
Kobieta zaczęła mi się coraz bardziej przyglądać. Ja natomiast nie mogłam odwrócić od niej wzroku. Tak jakby ta mnie zaklęła. Coraz bardziej i bardziej tonęłam w odmętach jej piwnych oczu.
- Powiesz mi w końcu kim był ten człowiek i skąd go znasz? - zapytała  prawdopodobnie, któryś raz z rzędu. - Halo, słyszysz mnie?
Niemalże od razu  oderwałam się z transu.
- Em... tak, tak - powiedziałam.
- Więc? - powiedziała widocznie już rozdrażniona moją postawą.
Ja odetchnełam głęboko po czym cicho powiedziałam.
- To... Był mój brat.
- Mhm... - mruneła - Nie wiedziałam, że Valentine ma syna...
- Nistety, ma - mruknęłam
Zapadła chwila milczenia.
Westchnęłam po czym powiedziałam.
- Tak dużo strań... Tak dużo wysiłku a on mnie rozpoznał...
- Jesteś pewna? - spytała.
- Tak... chociaż wolałabym nie... On jest czasami pochopny, fakt, ale teraz to nie było puste oskarżenie. On był pewny tego. Widziałam to w jego oczach...
Może powinnam odpuścić? Przestać się chować? Nie ważne jak się staram oni i tak mnie znajdą...
Victoria patrzła się na mnie i słuchała mnie ze skupieniem opierając głowę na ręce.
- Czemuż miałabyś się poddać bez walki? - spytała.
- Słucham? - powiedziałam zaskoczona.
- Czemuż miałabyś się poddać bez walki? - spytała ponownie.
- Nie mam szans jestem sama i ONI są jak zaraza! Ich nie da się zatrzymać w rozprzestrzenianiu!
Łzy zaczeły mi się cisnąć do oczu, a ja zaczęłam drżeć.
- Czego jeszcze nie rozumiesz? - zapytałam.
Ona milczała.
- Ja poprostu nie dam rady! Nie rozumiesz?! ONI mnie znajdą wszędzie!
Nawet nie zuważyłam kiedy wstałam. Łzy zaczeły mi spływać po piekących policzkach. Zaczęłam krztuścić się słonymi łzami za każdą próbą wypowiedzenia się. Ona bez słowa do mnie podeszła i... mnie przytuliła?
- Nie martw się, nie skrzywdzą cię. Nie jesteś sama.
Ja spojrzałam na nią pytająco.
- A-Ale - wyjąkałam, a ona przytuliła mnie mocniej i powiedziała.
- Nie ma żadnego ale.  My zawsze ci pomożemy. Nie możesz się poddać na starcie, bo nie dotrzesz do mety i nie wygrasz... z naszą pomocą czy bez.

~_<Aiva#

Love in casino.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz