Epilog

32 7 8
                                    

Przemierzałam piechotą kamienne uliczki, zapełnione wielokulturową ludnością. Podziwiałam fakt, że każdy w mieście wyglądał i mówił inaczej. Każdy był sobą i nikt nie udawał. Pragnęłam skosztować takiego życia, jakie prowadzą ci ludzie. Beztroskiego i swobodnego, bez otoczki złamanego serca i ciągłych rozczarowań.

Minęłam rudowłosą kobietę, której ogniste loki rozwiane były w różne strony, przez chłodny wiatr. Uśmiechała się radośnie, rozmawiając po francusku przez telefon. Jej blade, wyostrzone policzki pokryte były delikatnymi piegami. Głęboko osadzone oczy miały kolor niebieskiej tafli Tamizy.

Mimo że koniec sierpnia był jeszcze stosunkowo ciepły, angielskie deszczowe chmury zebrały się nad miastem, które spowijał wietrzny pęd powietrza.     Ciężko oddychając dostrzegłam przed sobą słynny zegar. Dodało mi to otuchy, ponieważ znajdowałam się już dość blisko docelowego miejsca. Samochód musiałam zostawić nieco dalej i pokonać resztę drogi o własnych nogach, z uwagi na tłumy ludzi i liczne znaki wjazdu.

- Potrzebuje pani pomocy? - spytał ciemnoskóry, dwumetrowy mężczyzna, na którego prawie wpadłam. Nie zdziwiło mnie, że taszcząca za sobą wielką walizkę, drobna nastolatka, która drugą ręką podpierała się kulą, zwróciła na siebie jego uwagę.

Od mojego wypadku minęło już pół roku. Chociaż regularnie uczęszczałam na rehabilitację i sumiennie wykonywałam ćwiczenia, rekonwalescencja nie przebiegła tak, jak było to zamierzone. Moja prawa noga nie sprawiała mi już bólu. Stawianie jej było trudne, ale tyko ze względu na to, że nie zginała się jak powinna. Większy problem pojawił się w związku z moją lewą stopą. Opieranie się na niej nadal sprawiało mi ogromny ból. Chociaż doktor Chapman twierdził, że jeszcze się to unormuje, wśród lekarzy i fizjoterapeutów pojawiało się coraz więcej wątpliwości, czy jeszcze kiedyś bezproblemowo ją postawię.

- Nie, dziękuję bardzo. - odparłam uprzejmie, zgodnie z prawdą. Zawsze radziłam sobie sama. Mężczyzna skinął głową.

- Miłego dnia! - krzyknął na pożegnanie.

Uniosłam automatycznie kąciki ust na myśl o tym, jak serdeczni byli tutejsi mieszkańcy. Przy każdym napotkanym przechodniu można było liczyć na życzliwy uśmiech, a nawet jakieś miłe słowa, czy komplementy. W Morecambe nie było to często spotykane.

Spochmurniałam na wspomnienie o rodzinnym mieście. Opuściłam je zaledwie kilka godzin wcześniej, a cały mój umysł zaprzątały sprzeczne myśli. Zostawiłam tam wszystko, co kiedykolwiek było dla mnie ważne. Ale dzięki temu pozbyłam się depresyjnych myśli i miałam szansę, aby zaznać nieco szczęścia w tym, co zostało z mojego roztrzaskanego w drobny pył życia.

- Nawzajem. - odpowiedziałam, lecz zagłuszył mnie gwar kilkunastometrowej kolejki do Londyńskiego Oka.

Z wielkim wysiłkiem pokonałam trzy schodki prowadzące do ceglano - brunatnej kamienicy, ozdobionej jasnymi wstawkami, w której miałam mieć swoje nowe lokum. Nagła ekscytacja ogarnęła moje ciało, sprawiając, że po raz pierwszy od ostatnich sześciu miesięcy prawdziwie się uśmiechnęłam. Pociągnęłam za klamkę brązowych drzwi. Weszłam do przytulnego beżowego pomieszczenia, pośrodku którego stała materiałowa kanapa, wypełniona puchatymi poduszkami. Na jednej z nich oparł głowę ciemnooki chłopak. Stłumiłam w sobie chęć rzucenia mu się na szyję, aby okazać entuzjazm.

- Witam moją współlokatorkę. - odparł wesoło, podnosząc się.

- Cześć, Dean.

Will be betterWhere stories live. Discover now