Rozdział 6.

48 11 4
                                    

- Mamo, przecież tak być nie może! - mówiłam chaotycznie, uniesionym głosem, gdy zrelacjonowałam rodzicielce wydarzenia z kawiarni. - Co ona sobie wyobraża?!   

- Auroro, uspokój się. Musisz być ponad to. -  odpowiedziała spokojnie, przeżuwając kolejny kęs sałaty.

- Jak mam być ponad to? - zmarszczyłam brwi, nie dowierzając, że mojej matki nie obchodzi tak naganne zachowanie. - To przecież podchodzi pod nękanie.

- Jeśli mógłbym się wtrącić... - zaczął tata, ale nie było mu dane skończyć, bo w jego zdanie weszła mama.

- Nikt cię o to nie prosi, Arthurze. - powiedziała ostro. - Dyskusja skończona. Nie będę naruszać mojej reputacji na rzecz jakiś nastoletnich problemów. Nad tobą bym się jeszcze zastanowiła. - wskazała na mnie palcem. - Ale Rosalie? To w ogóle nie mój problem. Jest już duża, niech sobie radzi sama.

Prychnęłam pod nosem i gwałtownie odsunęłam krzesło od stołu.

- W takim razie dziękuję. - powiedziałam tylko i napotykając jeszcze współczujące spojrzenie mojego taty, odwróciłam się i wyszłam z domu.

Ponieważ mieszkamy w miejscowości nadmorskiej, od promenady dzieliło mnie około pięć minut spacerem, więc to tam postanowiłam się udać, aby ochłonąć. Nie przejęłam się olaniem problemu przez moją mamę, bo to zdarza się na tyle często, że zdążyłam się przyzwyczaić. Bolało mnie natomiast to, że nigdy nic nie mogła dla mnie zrobić, chociażby porozmawiać z tą jędzą Amandą, bo to naruszyłoby jej posadę w Akademii.   

Gdy złość wymieszała się już ze smutkiem, dotarłam na promenadę. Był odpływ, a fale szumiały spokojnie. Zeszłam więc po schodkach w dół i usadowiłam się na miękkim, nieco wilgotnym piasku i wyciągnęłam telefon. Najpierw wybrałam numer Xaviera, nie chcąc niepokoić Rosy, ponieważ ten problem dotyczył też jej. Chłopak jednak nie odebrał. Westchnęłam tylko ciężko, nie chcąc pogrążać się w zmartwieniu i myślach o tym, co właściwie się z nim działo. Co prawda, niektórzy zauważyli, że Xavier się we mnie zauroczył, jednak ja tego nie dostrzegałam, a tym bardziej nie uważałam, żeby jego dziwne zachowanie było spowodowane w jakimś stopniu mną. Zadzwoniłam pod numer Rosalie, która odebrała już po trzech sygnałach.

- Hej, mogłabym do ciebie teraz przyjść? Pokłóciłam się z mamą. - wyrzuciłam od razu.

- Cześć, Auri. Tu Juliette. - przywitał mnie miły głos, na co pożałowałam, że nie dałam jej najpierw dojść do słowa. - Rosa jest teraz u mnie i śpi. Czy chcesz żebym ją obudziła? - spytała.

- O, cześć. - przywitałam się najpierw. - Nie budź jej, to nic poważnego.

- Na pewno? Jeśli coś się stało, to możesz też przyjechać do mnie. - zapewniła.

- Bardzo ci dziękuję, Juliette. Serio, to nic takiego. Nie martw się.   

Po zakończeniu połączenia, zastanawiałam się co jeszcze mogłabym zrobić. Nie chciałam wracać do domu, ale księżyc wyłaniał się już zza pojedynczych chmur, a niebo wpadało w coraz głębszy granatowy odcień. Z braku lepszej opcji wybrałam numer Noah, modląc się, żeby znalazł dla mnie czas.

- Cześć. - powiedział. - Czym zasłużyłem na ten zaszczyt?

- Hej, masz chwilę? - spytałam od razu, a mój głos stał się bardziej zachrypnięty niż powinien.

- Dla ciebie zawsze. Co się stało, Auri? - ton jego głosu zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni i chłopak wydał mi się zmartwiony.   

- Nic się nie stało. - odparłam beznamiętnie. - Chcesz mi zdradzić gdzie mieszkasz? - spytałam bez zastanowienia.

Will be betterWhere stories live. Discover now