Rozdział 24

148 13 0
                                    

~ Zakończenie ~

Poranne powietrze zawsze wprowadzało mnie w melancholijny nastrój. Nie byłam fanką zimnych, deszczowych dni, których swoją drogą pojawiało się ostatnimi czasy coraz mniej. Zamiast tego wszechobecny był śnieg, który za każdym razem, gdy tylko wychodziło się na moment na dwór, dostawał się do butów i wprowadzał człowieka w niemal natychmiastową chorobę.

Kuliłam się pod ciepła kołdrą nie chcąc wstawać. Dziś miały odbyć się pierwsze lekcje, po feriach, a ja nie byłam na nie gotowa zarówno fizycznie jak i psychicznie.

Bałam się, również tego, co wymyśliła Rose i czy faktycznie miała zamiar dokonać tego, czym straszyła mnie jeszcze przed kilkoma dniami.

Czułam się okropnie z myślą, że zataiłam całą tę sytuacje przed Noah, jednak nie miałam wyjścia. Za bardzo bałam się tego, że go stracę. Nie chciałam dać Rose za wygraną, ale jakie miałam szanse?

Po chwili do moich uszu dobiegł dźwięk budzika. Wystawiłam rękę poza kołdrę i na oślep wodziłam dłonią po szafce nocnej. W końcu udało mi się złapać telefon i wyłączyć ten irytujący dźwięk.

Otworzyłam oczy, które od dłuższego czasu były zamknięte, choć nie spałam. Jęknęłam zdegustowana, gdy zauważyłam panujący wkoło mrok. Przetarłam zaspane oczy dłońmi i zrzucając z siebie kołdrę, podniosłam się do pozycji siedzącej, po czym na paluszkach podreptałam do łazienki. Podłoga była tam podgrzewana co pozwoliło mi rozgrzać nieco zmarzniete ciało.

W lustrze, jak każdego poranka zobaczyłam zniszczoną życiem dziewczynę. To już nie była ta sama Ashley Evans, co przed rokiem. Ta Ashley, była smutniejsza i bardziej zdesperowana. Pragnęła tylko tego, co niemożliwe - powrotu rodziców. Goniła nieprzerwanie za szczęściem i miłością, a gdy nadszedł czas, kiedy te uczucia podarował jej pewien chłopak, wszystko miało się zawalić i to w dodatku tego samego dnia.

Podeszłam do umywalki i umyłam twarz, a następnie zęby, po czym po wykonaniu szybkiej pielęgnacji nałożyłam lekki makijaż. Sięgnęłam po leżące na półce, przygotowane dzień wcześniej ubrania i założyłam szare, szerokie dresy, oraz oversizową białą koszulkę z różowym napisem ,,Barbie''. Czy była kiczowata? Być może. Czy obchodziło mnie to w tym momencie? Nie zupełnie. Nie miałam ochoty się dzisiaj zbytnio stroić, więc postawienie na wygodę uważałam za idealne posunięcie.

Wyszłam z pokoju spinając włosy w szybkiego, wysokiego koka i podbiegłam głodna do kuchni.

Zrobiłam sobie moje ulubione czekoladowe płatki z mlekiem i korzystając z jeszcze chwili czasu, zasiadłam na kanapie włączając telewizje.

W domu oprócz mnie nikogo dzisiaj nie było i najprawdopodobniej tak miało pozostać do jutra rana. Tiffany wraz z Samem musieli służbowo pojechać do innego miasta.

Cisza i pustka była wręcz dobijająca. Mimo iż byłam do niej przyzwyczajona, wolałam aby wkoło mnie coś się działo. Podczas takich chwil najłatwiej było człowiekowi odpłynąć do własnych, ciemnych i czasem niebezpiecznych zakamarków myśli. Wolałam, gdy cokolwiek odwracało moją uwagę od siebie samej.

Dojadłam śniadanie i wrzuciłam naczynia do zlewu. Stwierdziłam, że posprzątaniem zajmę się po powrocie.

Powróciłam na górę jedynie, by zabrać rzeczy do szkoły i zamykając za sobą drzwi wyszłam z domu.

~ Peace of heaven ~Where stories live. Discover now