01. 01

67 10 11
                                    

AKT I
( iv sceny )

Z wczesnego dzieciństwa pamiętam ptaki.

Mama często zabierała mnie na tyły domu, do dziko zarośniętego ogrodu by posłuchać ich śpiewu. Kładła się na drewnianej ławce, a ja klęczałam na pokrytej rosą ziemi, opierając głowę na jej brzuchu. Słuchałam jej spokojnego oddechu, a ona nadstawiała uszu do tak uwielbianych przez nią stworzeń.

Ptaki mnie nienawidziły. Uciekały gdy tylko na nie spojrzałam, z wrzaskiem podrywały się do lotu mimo moich wszelkich starań chociażby muśnięcia ich skrzydeł. Próbowałam wielu metod; rozypywałam ziarno, naśladowałam ich odgłosy  — wszystko na nic. Zawsze uciekały z wrzaskiem, tnąc powietrze skrzydłami.

— Mamo, uciekł mi ptaszek — skarżyłam się wtedy.

Ale ona mnie nie słuchała. Nawet na mnie nie patrzyła, myśląc o rzeczach których nie rozumiałam i nie chciałam rozumieć. Rzeczach dla mnie tak odległych jak stracony ptak. W przeciwieństwie do mnie, ptactwo garnęło do mojej mamy dzikimi stadami. Zlatywały gdy tylko kładła się na ławce, przysiadając tuż obok i odlatując tylko wtedy, gdy ja podchodziłam za blisko. Więc starałam się nie podchodzić. Patrzyłam na nie z dystansu, jak na dziwny eksponat w muzeum.

Teraz nie ma wokół mnie ptaków ani ogrodu. Teraz zamiast kwiatów pod nogami moje trampki depczą krótko ostrzyżoną trawę, a palące słońce smaży mi ramiona. Nogi brudne mam od zaschniętego błota, mokre kosmyki kleją się do twarzy, mieszając z ciepłym i lepkim potem.

Unoszę wzrok do góry — widzę leniwe chmury i oddalony o kilka metrów pień drzewa. To ładne drzewo. Grube i wysokie — widać, że stare. Skrzypi z każdym podmuchem wiatru. Na jednej z gałęzi siedzi mały strzyżyk, obrzucając mnie jadowitym spojrzeniem. Ptak skrzeczy na mnie, a ja krzywię się w odpowiedzi nim podrywa się do lotu, wrzeszcząc raz za razem.

Ilíthia plásmata, ptaki chyba zawsze będą mnie nienawidzić.

— Hej, Starkov!

Mrużę oczy starając się dostrzec cokolwiek przez świecące mi bezwstydnie w oczy promienie słońca, gdy ciemny kształt uderza mnie w twarz. Od siły rzutu niemal wywracam się na trawę. Piłka do kosza odbija się od ziemi, lądując prosto w moje ręce.

— Orientuj się, Kei — upomina mnie Marcus, ale w jego oczach błyska iskierka rozbawienia.

Uśmiecham się z lekkim kwasem do przyrodniego brata unosząc w odpowiedzi kciuk w górę.

— Jasne.

Klepie mnie w ramię i odbiega w stronę czerwonego kosza, zawieszonego kilka metrów nad ziemią. Pomarańczowy podkoszulek blondyna jest nie mniej mokry od potu niż mój — lepi się do jego ciała jakby dopiero co wyszedł z basenu, ale mimo to on nadal biega z entuzjazmem po boisku. Podziwiam go. Marcus jest dobrym grupowym, tak myślę. Nie wchodzi w dramy i zbędne dyskusje, nie wrzeszczy, a jednak jego opanowany i jednocześnie stanowczy głos umie okiełznać nasze heroiczne ADHD lepiej niż ktokolwiek może sądzić. Zna nas. Zna nasze możliwości i nie wymaga rzeczy, które je przekraczają, chociaż nieustannie (wręcz z dziecinną upartością) wierzy, że możemy jeszcze więcej. I chyba właśnie za to wszyscy podziwiamy go najbardziej.

Rzucam piłkę w stronę grającego rodzeństwa opierając dłonie o kolana. Nienawidzę i tak naprawdę nie umiem grać w kosza. Nienawidzę słońca i upałów. Oddycham głęboko zastanawiając się jak bardzo czerwona jestem.

Chegaste ao fim dos capítulos publicados.

⏰ Última atualização: Sep 18, 2023 ⏰

Adiciona esta história à tua Biblioteca para receberes notificações de novos capítulos!

CAELUM, PJOnde as histórias ganham vida. Descobre agora