18. różowy mikser

790 55 68
                                    

pablo







Tyle słońca w całym mieście, nie widziałeś tego jeszcze! Popatrz - darła się wniebogłosy Daniela kręcąc biodrami do nieistniejącej muzyki, a układane przez nią w jednej z półek filiżanki aż trzęsły się na sam dźwięk jej wokalu. – Oo, popatrz!

– Wywieście może na drzwiach kartkę, że nikt nie jest tu torturowany, bo jeszcze sobie ludzie coś pomyślą - szepnął wyraźnie rozbawiony Pedro, a obserwująca to wszystko w ekranie telefonu prosto ze swojego nowego mieszkania w samym centrum Rzymu Ines zachichotała ocierając z policzka łzę rozbawienia. – Rany boskie, jakby koń na blachę lał!

– Gonzalez, jeszcze choćby słowo a z powrotem pobiegniesz za samochodem! - zaszczebiotała Vogt, po czym niczym nieskrępowana tanecznym krokiem ruszyła po kolejny, wypakowany po same brzegi szkłem kartonik. – Szerokimi ulicami niosą szczęście zakochani! Popatrz, oo popatrz!

Parsknąłem śmiechem przyglądając się jak Polka teatralnie posyła buziaka swojemu ukochanemu i zaczyna rozkładać szklane podstawki pod filiżanki w równe stosy, a ten jedynie kręci głową mamrocząc pod nosem coś o jej codziennych koncertach pod prysznicem, podprowadzonym pewnego razu Klarze różowym mikrofonie bezprzewodowym oraz całej playliście polskich piosenek, jakimi męczyła go jego dziewczyna. Przez chwilę chodził jeszcze ze skwaszoną miną, jednak kiedy z przyniesionego tu przez Ferrana głośnika popłynęło nieśmiertelne Danza Kuduro nawet on zaczął trząść tyłkiem, w niczym nie ustępując przy tym Vogt.

– Kierowniku, gdzie mamy to wszystko odłożyć?! - krzyknął wchodzący właśnie do środka Balde, którego ledwo było widać zza całego stosu niesionych przez siebie kartonów z najróżniejszym wyposażeniem zaplecza.

– Myślę, że...

– Morda tam, Gavi! - wtrącił idący za Fatim Torre, równie opakowany pudłami jak cygański tabor, zupełnie niczym jego towarzysz. – Ty nie jesteś kierownikiem!

– Spodziewacie się aż tylu gości już w pierwszy dzień otwarcia? - zapytał Torres, z uniesioną brwią przypatrując się stygnącym na kilku kratkach kolorowym korpusom do makaroników, spodom babeczek wykonanym z kruchego ciasta, całemu stosowi rurek z kremem oraz kilkunastu czekającym na swoją kolej tortownicom.

– Jasne, że nie - odparła Dakota, montując w swoim mikserze planetarnym odpowiednią końcówkę – Obstawiam, że zostanie połowa, więc zjecie to wy - dodała, obarczając mnie ciężkim spojrzeniem. – To pomysł Gaviry.

Odchrząknąłem znacząco dając Torresowi znać by niepotrzebnie nie drążył tematu, ale ten idiota jedynie wpakował sobie do ust jedno z owsianych ciastek przekładanych pistacjowym kremem i już go nie było. Oczywiście, że nie mówiłem im wszystkiego, bo wynajęcie tego lokalu z góry na okrągły rok okupione było całym tygodniem tak zwanych cichych dni, kilkoma awanturami oraz trzema zbitymi talerzami, a tym razem na rzecz tego jakże genialnego planu konieczne było nawet chwilowe wyciszenie mojego konta na Instagramie Dakoty. Nie zrozumcie mnie źle - byłem absolutnie przekonany, że niesamowite umiejętności mojej ukochanej były w stanie obronić się bez niczyjej pomocy (czego zdecydowanie najlepszym dowodem było kilka nadprogramowych cyferek na mojej wadze), jednak wprost nie mogłem odmówić sobie wykorzystania mojej popularności i zasięgów do lekkiego podbicia frekwencji w tym dniu. Cóż, możecie nazwać mnie narcyzem i cholernym krętaczem, a ja z grzeczności nie zaprzeczę, ale choć igranie z ostatnio wiecznie zdenerwowaną Cruz nie było najmądrzejszym na co mógłbym wpaść, dla jej słodkiego uśmiechu byłem skłonny nawet zaprosić na otwarcie Truskafejki samego Joe Bidena i popylać tam w uroczym różowym fartuszku jako seksowna, choć nie do końca skoordynowana ruchowo kelnerka.

strawberry cupcake | gaviWhere stories live. Discover now