9. pod gołym niebem

911 74 56
                                    

pablo






Mówi się, że jeśli nie ma się szczęścia w miłości, to ma się je w kartach. Cóż, prawda była taka, że do tej pory nie miałem go ani w jednym, ani w drugim, bo ciocia Donatella i Ansu regularnie koncertowo opierdalali mnie w pokera, a jeśli już zdarzyło się, że jakaś dziewczyna wykazywała zainteresowanie moją osobą, to raczej chodziło jej o randkę z tym sławnym Gavim, a nie z Pablo, którym byłem na codzień poza boiskiem.

Aż do teraz.

Dakoty zdawało się zupełnie nie interesować to, że latałem jak pojebany za piłką na największych stadionach tego świata; że połowie mieszkańców Madrytu moje zdjęcie służyło za tablicę do rzutek, albo że regularnie dawałem dupy w gejowskich fanfikach na wattpadzie pisanych przez napalone na mnie jak szczerbaty na całą fabrykę sucharków piętnastolatki. Znała mnie po prostu jako Pablo - skończonego idiotę z niewyparzonym językiem, któremu trochę poszczęściło się w życiu, bo w wieku dziewiętnastu lat mógłby kupić kawiarnię jej cioci i jeszcze zostałoby mu na dobrą flaszkę. Nie, żebym się chwalił, ale jeśli to właśnie ja nie byłem najlepszym materiałem na zięcia dla Roberto Cruza, to wróżyłem Dakocie świetlaną karierę w zakonie karmelitanek.

Pierwszy dzień po powrocie ze zgrupowania oraz wygranym dzięki mojej bramce spotkaniu ze Szwedami był istnym pierdolnikiem na kółkach. Zaraz po śniadaniu wszyscy wymeldowaliśmy się ze swoich pokoi, bo Pedro już od samego rana marudził, że jeśli ktokolwiek ośmieli spóźnić się na kurs powrotny jego Batmobilem do Barcelony, czeka go podróż pierwszą klasą po rowie lub - przy dobrych wiatrach - zaszczanym pociągiem. A że byłem strasznie wygodnicką pizdą i wcale nie chciało mi się wracać do domu za samochodem, wziąłem dupę w troki spiesząc się tak, że z tego wszystkiego aż zapomniałem zabrać ze sobą z pokoju ładowarki do telefonu, za co sam plułem sobie w brodę.

Droga minęła nam na wykłócaniu się o puszczaną w głośnikach muzykę, obrabianiu dupy połowie miasta i wybieraniu siedzącemu na środku tylnej kanapy niczym dziewica orleańska Alejandro partnerki życiowej na Tinderze, co jakiś czas napierdalając się z jego własnych zdjęć tak dla czystej zasady. Kiedy tylko dotarłem wreszcie do domu i rzuciłem się na swoje wyro będąc już o krok od obracania Dakoty w rytm Dancing queen w jednym z moich snów, do pokoju wpadła mi wyraźnie stęskniona za drapaniem za uchem Daisy, a gdy po wielu próbach szczęśliwie udało mi się wystawić ją za drzwi, zadzwonił Gonzalez błagając mnie żebym prędko zawiózł go na lotnisko, zupełnie jakby sam nie mógł zamówić sobie taksówki.

Finał był taki, że kiedy wreszcie udało mi się wykopać jego dupsko na El Prat i nie zginąć przy tym w wypadku samochodowym, bo ten ćwok kazał mi gnać tam na złamanie karku, było już po piątej. Na moje szczęście tego dnia Dakota kończyła swoją zmianę w kawiarni o siódmej, więc modląc się bym nie śmierdział jak spocona mysz w biegu wylałem na siebie połowę flakonu moich ulubionych perfum, prawie wybiłem sobie zęby potykając się o nogawkę wciąganych w pośpiechu na dupę spodni i o mały włos nie oblałem się na brzuchu kubkiem gorącej kawy, bo Daisy postanowiła na mnie wskoczyć.

I choć Cukierek już wczoraj wrócił z serwisu, ubłagałem Dakotę żeby tym razem poprosiła Ines o podwózkę do pracy tylko po to, żebym mógł poudawać superbohatera zabierając ją na randkę, a później bezpiecznie odwieźć do domu. Plan ten był całkiem prosty do zrealizowania i teoretycznie nie miał wad - do czasu, aż przyszło mi wymyślić gdzie zasadniczo mógłbym ją zabrać. To miało być coś wyjątkowego i niebanalnego - coś, czym będzie mogła chwalić się przed Ines mówiąc, że jeszcze nikt nigdy się dla niej aż tak nie postarał.

strawberry cupcake | gaviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz