12. przez moje okno

862 61 59
                                    

dakota










– Wiesz co, Balde? Kocham cię! - zaszczebiotał nawalony jak stodoła Torre, ledwo trzymając się na nogach. – Ciebie też kocham, Dakota! A tobie, Gavira, chuj w dupę!

– Błagam, zostawmy go w jakimś rowie albo przywiążmy sznurówkami do przystanku czy słupa - stęknął równie pijany, ledwo trzymający się na nogach Alejandro. – Pablo, kurwa, jeszcze raz dźgniesz mnie w ramię, a przysięgam, że załaduję ci takiego kopa w dupę, że własna matka cię w domu nie pozna!

– Stary, zostaw go - Gavi, stając pomiędzy swoimi przyjaciółmi spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem i wywrócił oczyma w geście zniecierpliwienia. – Ja pierdolę, nalać wam dwóm wódki, to będziecie pić dopóki się nie skończy!

– Albo dopóki my się nie skończyły - sąpnął obrońca, podpierając się rękoma o uda. – Ej, będę rzygał.

– Wcale nie jesteśmy aż tak pijani! Zobacz, zrobię nawet jaskółkę! - zaoponował od razu Pablo, po czym chwiejnie stanął na jednej nodze, niemal natychmiast przewracając się na ziemię. – Pomocy, chodnik się na mnie rzucił!

Parsknęłam śmiechem, wklepując w nawigację najszybszą drogę na nasze osiedle, która - wedle słów Gaviego - prowadziła także przez ulice, na jakich mieszkali jego koledzy. Było już kilka minut po piątej nad ranem, słońce powoli wstawało na horyzoncie rozświetlając niebo eksplozją tysięcy barw, a ja szłam środkiem chodnika mającego swoje lata świetności już dawno za sobą, starając się nie potknąć o którąś z wyszczerbionych betonowych płyt. Lewy but boleśnie obcierał mi piętę, pozostałości grzywki z każdym najmniejszym ruchem uporczywie opadały mi na czoło, a przydługie rękawy szerokiej bluzy Pablo raz po raz spadały na dłonie, a ja podciągałam je z uporem maniaka, zupełnie jakby od tego zależało moje życie. Było mi zimno, przeraźliwe zmęczenie sprawiało, że ledwo widziałam na oczy, po wypitym tego wieczora piwie wiśniowym rozbolała mnie głowa i właśnie rozpoczął mi się okres, lecz mimo to czułam się szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Idący przy mnie krok w krok szatyn w którymś momencie, pozbierawszy obu kumpli z ziemi chwycił moją dłoń, splótł ją ze swoją i włożył do kieszeni założonej przeze mnie bluzy, co kilka minut powtarzając swojemu imiennikowi, że kąpiel nago w lodowatej wodzie skoro świt jest naprawdę kiepskim pomysłem.

– Przypomnij mi dlaczego nie zamówiliśmy taksówki - jęknął półżywy Gavi, rozkraczając się na krawężniku chodnika jak żaba na torach, gdy Alejandro na drugim końcu ulicy wypluwał sobie flaki przeżywając istne rewolucje żołądkowe. – Ja pierdolę, to pierwszy i ostatni raz kiedy bawię się w opiekunkę tych małych karakali.

– Idioto, jesteś ode mnie niższy o jakieś pięć centymetrów - charknął Bogu ducha winny Balde, chybocząc się na cudzym trawniku niczym wieża z kart. – I przy tym jakieś dwa razy głupszy. Nie pozwalaj sobie.

– No właśnie, nie pozwalaj sobie! - wtrącił od razu drugi z delikwentów, który pod wpływem buzującego w żyłach alkoholu momentalnie stał się nieśmiertelny. – Ej, ale opierdoliłbym teraz takiego kebaba z ostrym sosem.

– Błagam, nie mów mi o jedzeniu! - zaszlochał biedny Alejandro, a bliżej niezidentyfikowane odgłosy dochodzące z jego żołądka usłyszałam nawet ja, siedząc na przeciwległym krańcu szosy.

– Jezu, ile można rzygać? - zdenerwował się zniecierpliwiony do granic możliwości Gavira, za nic mając sobie traumatyczne doświadczenia klubowego kolegi. – Litości, weźcie dupę w troki, bo zaraz obaj będziecie spać pod gwiazdką.

strawberry cupcake | gaviWhere stories live. Discover now