16. wieczór panieński

Depuis le début
                                    

I właśnie tu zaczynały się kolejne schody.

– Hej, mała - bezsilnie opadłam na jeden z wysokich, ustawionych wzdłuż blatu chokerów i oparłam brodę na dłoniach – przecież wiesz, że jakoś to obejdziemy. Zawsze się udawało, to czemu tym razem miałoby się nie udać?

– Będziesz setki kilometrów stąd - pociągnęłam nosem, zupełnie jakby istniało jakieś magiczne przejście łączące ze sobą dwa krańce kontynentu. – Jak ty to sobie wyobrażasz?

– Nie mam zielonego pojęcia - przyznał z cichym westchnięiem, a jego kciuk delikatnie przesunął się po wierzchu mojej dłoni – Tym razem nie przychodzi mi na myśl żaden pomysł.

I choć ostatnimi czasy moja głowa wręcz pękała od nowych wizji i tysiąca planów, tym razem nawet ja nie potrafiłam znaleźć sensownego wyjścia z tej sytuacji, które pozwoliłoby nam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wprost nienawidziłam stawiającego mnie w nieznanym punkcie cholernego uczucia bezsilności, a to z kolei towarzyszyło nam obojgu przez cały dzień włóczenia się po mieście w poszukiwaniu odpowiedniego, spełniającego wszystkie moje wymagania lokalu do otwarcia kawiarni, co - jak się później okazało - również nie było takie łatwe.

– Jak ci się podobało to miejsce? - zapytał Pablo, gdy ledwo zamknęły się za nami drzwi jednego z nich. – Moim zdaniem było...

– Świetne.

– Serio?

– Nie, było okropne - jęknęłam, załamując ręce. – Tobie też śmierdziało tam zdechłym szczurem?

– Chryste, myślałem, że za moment te ogromne koty kurzu wstaną z parapetu i zaczną napierdalać kankana

Przez chwilę spojrzeliśmy na siebie w milczeniu zza szkieł ciemnych okularów i oboje parsknęliśmy głośnym śmiechem.

Znajdowaliśmy się właśnie w bliskiej okolicy La Rambli, jednej z najbardziej turystycznych ulic w całej Barcelonie, a kolejne z oglądanych miejsc pod wynajem okazało się zwykłą klapą. Sama nie wiedziałam w czym tkwił problem - czy chodziło o to, że byłam zbyt wybredna, czy może o fakt, że żadna z pięciu oglądanych przez nas tego dnia lokalizacji nie spełniała podstawowych założeń miejsca, w którym można by otworzyć kawiarnię. Ta, przed którą staliśmy obecnie być może i znajdowała się w dzielnicy turystycznej i z całą pewnością mogłaby przyciągnąć całe grono klientów, jednak jej opłakany stan techniczny sprawiał, że zanim zaczęłabym prowadzić tam jakąkolwiek działalność, musiałabym wpompować wszystkie oszczędności w solidny remont. Czym dłużej błądziliśmy po mieście w poszukiwaniu ideału, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że otwieranie własnego biznesu w Barcelonie przypominało randki z Tindera, bo żadne z prezentowanych nam miejsc nawet w najmniejszym stopniu nie oddawało tego, co telefonicznie zapewniał jego właściciel.

– Powoli tracę już nadzieję, że uda nam się cokolwiek znaleźć - sapnęłam opierając się o wysoki słup, po czym skreśliłam ze swojej listy kolejny punkt. – Zostało nam tylko jedno miejsce.

– Myślę, że będzie to właśnie to, czego szukamy.

– A ja myślę, że zamiast tego okaże się być jeszcze większą katastrofą od wszystkich wcześniejszych.

– Och, dlaczego zawsze musisz widzieć wszystko w ciemnych barwach? - zaśmiał się Gavi i zaczepnie pstryknął mnie w nos. – Sama zobaczysz, że jeszcze przyznasz mi rację.

strawberry cupcake | gaviOù les histoires vivent. Découvrez maintenant