12. przez moje okno

Start from the beginning
                                    

– Mi tam pasuje - na znak zgody Pablo położył się na środku ulicy, podkładając sobie ręce pod ten pusty czerep. – Wiecie, że za dzieciaka byłem harcerzem? Rozkładałem namiot najlepiej ze wszystkich!

– A mimo to nadal nie masz dziewczyny - zarżał mój chłopak, zupełnie jakby sam uważał się za specjalistę od randkowania.

– Gavi, chłopie, jakbyś wiedział jak bardzo mnie wkurwiasz, to sam byś sobie przypierdolił - ostentacyjnie skierował swój środkowy palec w stronę siedzącego obok mnie szatyna. – Poza tym z Peach prawie mi wyszło.

– Stary, typiara ma na imię jak ten pieprzony mamut z Epoki Lodowcowej, w dodatku jest brzydka jak ciemna noc listopadowa i rąbnięta jak sto kilo gwoździ, a ty biegałeś za nią niczym kundel z wywieszonym językiem.

– Hej, dogadywaliśmy się całkiem nieźle!

– Pewnie dlatego, że oboje jesteście tępi jak stado pędzących imadeł - Alejandro splunął na ziemię i gestem głowy dał znak, że możemy kontynuować naszą podróż przez mękę. – No, idźmy już, zanim mi się pięść omsknie prosto w zęby tego kartofla.

Wszyscy jak jeden mąż podnieśliśmy się z ziemi i ruszyliśmy za nim jak kaczki za mamą kaczką, jednak nasza eskapada trwała jeszcze niemal godzinę i okupiona była krwią, bólem i potem. Gdzieś w połowie drogi wspaniałomyślny Torre stwierdził, że zadzwonienie do swojej byłej o piątej trzydzieści nad ranem jest świetnym pomysłem, a ratujący go przed sromotną klęską wizerunkową, starający się wybić mu ten durny plan z głowy Gavi o mały włos nie powiesił się na przęśle od płotu gnając za tym durniem na czyjąś posesję. Finalnie, kiedy wreszcie dotarliśmy pod mój dom oboje byliśmy spoceni, zmęczeni i brudni, bo Pablo, ten mały kasztan, ukradł komuś dziecięcą hulajnogę i resztę drogi, wyglądając na niej niczym klaun na miniaturowym rowerku, przejechał właśnie na niej, dwukrotnie zaliczając glebę.

– Nie mam zielonego pojęcia dlaczego jeszcze się z nimi przyjaźnię - stęknął Gavira kiedy wreszcie przekroczyliśmy bramę mojego ogrodu, opierając się o jednego z ukochanych krasnali ogrodowych taty. – Poważnie, czasem mam wrażenie, że macali się z głupim przez ścianę. Daję dupy, że Torre, ten skończony idiota, jeszcze wieczorem napisze do mnie czy wiem dlaczego ma przetarte kolana w spodniach.

– I różową hulajnogę pod domem - parsknęłam, sięgając do kieszeni swoich spodni w poszukiwaniu kluczy. – Wejdziesz na chwilę?

– Jest późno - jęknął. – Chociaż w zasadzie raczej wcześnie.

– Od kiedy ci to przeszkadza? - zapytałam, zupełnie jakby większość naszych randek nie odbywała się w godzinach nocnych. – Och, nie daj się... o cholera.

– Co się stało?

– Cielę okna wyleciało - sarknęłam. – Zostawiłam klucze u Gonzaleza.

– Co zrobiłaś?!

– Chryste, głuchy jesteś czy co?

– Jak mogłaś zgubić klucze do domu?!

– Srak - ofuknęłam go. – Poza tym wcale ich nie zgubiłam. Leżą na stole w jego salonie.

– Mam zadzwonić do Pedro? - Pablo uniósł brew, ziewając przeciągle.

– A co ci to da? I tak ci ich nie przywiezie - prychnęłam, zdając sobie sprawę, że to widocznie ja byłam tą logicznie myślącą osobą z naszej dwójki. – Wejdziemy do domu przez okno.

strawberry cupcake | gaviWhere stories live. Discover now