ROZDZIAŁ 1

573 20 1
                                    


Zaraz po pogrzebie wsiadłam do samochodu mężczyzny, który przedstawił się jako Carlisle Cullen. Mało obchodziło mnie jak się nazywał, kim był, ani jak wyglądał. W ogóle mało co mnie obchodziło. Właśnie pochowałam swoich ukochanych rodziców, którzy zginęli w pożarze swojego własnego domu zaledwie dwa dni wcześniej. Mimo, że policja ustaliła, że był to nieszczęśliwy wypadek nie wierzyłam w to. Mama zadzwoniła do mnie zaledwie kilka godzin przed tym jak zginęli mówiąc jak bardzo mnie kocha i upewniając się czy zostanę na noc u Susane, mojej koleżanki z sąsiedztwa. To nie było również samobójstwo. Byli dwójką ludzi w średnim wieku, z dobrą pracą, masą znajomych i kochającą córką, która właśnie skończyła studia. Mieliśmy zaplanowane wakacje. Wszystko było dobrze. Nie wierzyłam, że mogliby targnąć się na własne życie. Ktoś musiał ich zabić. Możliwe, że spowodował pożar tylko po to, by zatrzeć ślady. Mówiłam o swoich podejrzeniach policjantom, którzy przyjechali zebrać ode mnie zeznania, ale nikt nie chciał mi wierzyć. Wykryto podobno uszkodzoną instalację grzewczą, która doprowadziła do zaprószenia ognia, a potem już samo poszło. Kiedy przyjechali strażacy nie było już czego ratować. Moi rodzice, dom i cały nasz dobytek zmienił się w kupkę gruzów i popiołu. Nie wiedziałam co powinnam ze sobą zrobić. W jednej chwili zostałam bez nikogo i niczego. Tylko z tym co miałam przy sobie. Wtedy zjawił się on. Mówił, że zadzwonili do niego sąsiedzi, a kiedy tylko dowiedział co się stało wsiadł w samochód i przyjechał. Pomógł zorganizować pogrzeb i załatwić wszelkie związane z tym formalności. Wynajął hotel byśmy mieli gdzie spędzić te parę nocy. Pamiętałam, że rodzice wspominali coś o dalekim kuzynie ojca, który pochodził z Forks. Mieszkał daleko więc nigdy go nie widziałam, ale był moją jedyną rodziną jaka mi pozostała. Dlatego jechałam teraz z nim do jego domu. Było mi wszystko jedno jak on wygląda i kto w nim mieszka. Pewnie mówił mi to, ale nie zwróciłam na to uwagi. W ogóle przez ostatnie kilka dni dużo mówił. O sobie, o swojej rodzinie, o tym jak bardzo mi współczuje. Nic z tego jednak do mnie nie docierało. Mój świat się zatrzymał i wątpiłam, by jeszcze kiedyś miał ruszyć naprzód. Oparłam czoło o chłodną szybę patrząc niewidzącym wzrokiem na mijane szybko budynki. Nie wiedziałam ile będziemy jechać. Z Montany do Waszyngtony był kawał drogi. Co kilka godzin zatrzymywaliśmy się na stacji, zatankować i coś zjeść. Carlisle zamawiał coś dla mnie, ale nie miałam siły nic przełknąć. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz zjadłam coś porządnego. Wypijałam więc tylko kawę, wsiadaliśmy do samochodu i jechaliśmy dalej. Nie zwracałam uwagi na to, że siedzący obok mnie mężczyzna zerka na mnie ze współczuciem. Znów coś mówił, ale jego słowa nie zostawały na długo w moim umyśle. Za oknami zaczął padać deszcz. Przymknęłam powieki spod których potoczyły się łzy. Nie liczyłam już ile wylałam ich przez ostatnie dni. Ledwie poczułam, że mężczyzna położył mi dłoń na ramieniu w pocieszającym geście. Pewnie powinnam powiedzieć żeby lepiej trzymał kierownicę, bo inaczej i my umrzemy, ale nie obchodził mnie to. Rozbijemy się i co z tego. Zginiemy i po problemie. Nic takiego się jednak nie stało. Dalej jechaliśmy szybkim tempem, sprawnie wymijając inne samochody. Nie patrząc na prędkościomierz wiedziałam, że jedziemy łamiąc wszelkie ograniczenia prędkości. Za oknem zaczęło się ściemniać, a krajobraz stawał się coraz bardziej dziki. Wreszcie zapadła noc, a my dalej jechaliśmy. Kiedy skręciliśmy w żwirową ścieżkę w głąb lasu było już zupełnie ciemno. Samochód zatrzymał się, ale nie zareagowałam. Mężczyzna wysiadł i otworzył mi drzwi od strony pasażera. Nie wiedziałam czy chciał być uprzejmy czy mnie ponaglał. Musiał być bardzo zmęczony. Wyjechaliśmy zaraz po pogrzebie, który odbył się z samego rana, a teraz był już zapewne środek nocy . Ale co to miało za znaczenie. Powoli wyszłam z samochodu i nawet nie oglądając się na dom ruszyłam w jego kierunku. Carlisle otworzył mi drzwi i zaprowadził do salonu gdzie czekała jakaś kobieta. Na nasz widok podeszła do mnie i uściskała serdecznie. Jak przez mgłę słyszałam jej pełne współczucia słowa wsparcia. Pewnie powinnam coś powiedzieć. Podziękować za to, że mogę u nich mieszkać czy chociaż się przedstawić. Ale nie miałam siły się odezwać. Nie zapamiętałam jak się nazywała. Carlisle najprawdopodobniej powtarzał mi to kilkukrotnie, ale nie pamiętałam nic co mówił o swojej rodzinie. Uścisk tej kobiety tak bardzo przypominał mi jak tuliła mnie matka, że po raz kolejny nie mogłam powstrzymać łez. Opadłam na najbliższą kanapę i schowałam twarz w dłoniach.

ImperfectOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz