Rozdział 6: Drzewa i alejki

126 11 13
                                    


1

Tydzień później oficjalnie rozpoczęła się krótka przerwa letnia. Osoba odpowiedzialna za szatę graficzną mojego kalendarza wyodrębniła ten dzień za pomocą niebieskiego kółeczka, w który wpisała pogrubioną czcionką numer dwadzieścia. Nieco naruszyłem wizję grafika, gdy wziąłem czerwony marker i zakreśliłem ten dzień swoim własnym kołkiem. Z jego pomocą zaznaczyłem dużo ważniejsze dla mnie wydarzenie - ten dzień oficjalnie rozpoczynał również mój staż.

Pod agencję Mirko dotarłem o siódmej. Trzydzieści minut przed wskazaną godziną.

Zanim wszedłem do środka, stanąłem po drugiej stronie ulicy i z odległości spojrzałem na budynek. Powiodłem wzrokiem po przeszklonej fasadzie. Szary, parterowy obiekt był na swój sposób imponujący – z jednej strony skromny, bez zbędnych udziwnień, które bywały zmorą niektórych topowych bohaterów i ich wielkich ego, ale z drugiej sprawiał wrażenie surowego i rzetelnego. Nawet królicze uszy wplecione w nazwę Agencja Mirko wyglądały o dziwo dobrze i profesjonalnie - nie miałem poczucia, że stałem przed hurtownią zabawek dla dzieci.

Nagle poczułem wibracje od przyjścia nowej wiadomości. Wyjąłem telefon z przedniej kieszeni spodni.



ALL MIGHT
Powodzenia chłopcze! 💪🏻



Patrzyłem się tępo w ekran, jakbym tylko sobie to wyobrażał, ale ta wiadomość była prawdziwa, a ja pozwoliłem sobie w to wierzyć. Na przekór mojemu zdrowemu rozsądkowi, który podświadomie wszystkiemu zaprzeczał.

Poczułem spokój, chociaż jeszcze chwilę temu miałem wrażenie, że to wszystko było bez sensu (przecież wolałbym podziwiać wtedy inny budynek - ten z szyldem Endeavor, tak tylko przypominam). Być może była to też zasługa listu, który cały czas nosiłem przy sobie, niczym talizman przynoszący szczęście. Jego treść tamtego wieczora, gdy znalazłem go na swoim łóżku co prawda nic nie wyjaśniła, wręcz namnożyła pytań, ale pozwoliła przynajmniej uczepić mi się tej jednej, odprężającej myśli - chyba nie wariowałem. Chyba.

Ruszyłem w kierunku budynku.

Wnętrze było kontynuacją zewnętrznego stylu - biurowa szarość, surowość z symbolicznymi, ale nienachalnymi króliczymi elementami. Przynajmniej tak prezentowała się poczekalnia z wielkim telewizorem w prawym górnym rogu, dwoma kanapami i recepcją.

Stanąłem przed ladą recepcjonistki, za którą siedziała kobieta - szczupła dziewczyna w okularach, której kosmyk brązowych włosów niechlujnie opadał na czoło z starannie uczesanej fryzury. Wyglądała jak typowa pani z recepcji ze schludnym kokiem na głowie. 

Przerwała pisanie na klawiaturze i spojrzała na mnie.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała uprzejmie.

– Miałem się dzisiaj zgłosić, aby rozpocząć staż.

Kobieta zmrużyła oczy, ale szybko wróciła do swojej wyuczonej miny.

– A tak – odparła bez większego zainteresowania. – Bakugo Katsuki? U.A.?

Kiwnąłem głową, chociaż zreflektowałem się, że wypadałoby odpowiedzieć:

– Tak.

Chwilę później dostałem plik dwustronnie wydrukowanych kartek.  Przed podaniem recepcjonistka spięła je w lewym górnym rogu za pomocą spinacza.

– Na końcu blatu masz długopis – powiedziała. – Przeczytaj uważnie co jest napisane, uzupełnij brakujące informacje i podpisz się w tych miejscach z dzisiejszą datą. Tutaj, tutaj i tutaj. – Wskazała palcem konkretne miejsca na papierze.

Numer Jeden | BakuDekuWhere stories live. Discover now