Rozdział 3: Tąpnięcia i katastrofy

111 12 1
                                    

1

Następne dwa dni udało mi się przetrwać bez większych emocjonalnych rollercoasterów, ale tylko dlatego, że umiejętnie zaszyłem się w swoim pokoju, unikając pouczających i pocieszających przemówień rodziców. Wystarczyło, że sam musiałem uporać się ze swoją złością. Nie potrzebowałem dodatkowo użerania się z mądrościami matki i potakiwaniami ojca, który próbowałby udowodnić, że w tym temacie też ma coś do powiedzenia.

Ze stresem starałem się radzić na swój sprawdzony sposób - rzuciłem się w wir nauki, projektów i treningów, ograniczając interakcje z innymi ludźmi do minimum. Zaangażowanie myśli w szkolne obowiązki w większości pozwalały mi uwolnić się od wyrzutów sumienia.

Trochę gorzej było, gdy patrzyłem w lustro. Po piątku została mi pamiątka - rana na policzku. Była niewielka, jakbym zaciął się przy goleniu, jednak głęboka, tym samym uciążliwa. Wiadomo, że to nie to samo co złamanie ręki - nie miałem prawa narzekać. Jednak za każdym razem, gdy zaczynała mnie szczypać lub przypadkowo przetarłem ją ręką, przed oczami stawał mi widok puchnącego nadgarstka i tych wszystkich posyłanych w moim kierunku spojrzeń, pełnych niechęci, jakbym był niezrównoważony lub, co gorsza, jakbym zrobił to specjalnie.

Być może na pierwszy rzut oka sprawiałem wrażenie jakby nic mnie nie obchodziło, ale mogłem zapewnić, że miałem uczucia. Jak każdy nastolatek, któremu na czymś zależało. Od małego wyrastałem jednak w przeświadczeniu, że nie wszystkimi emocjami opłaca się dzielić. To był wypadek, wszyscy to wiedzieli. Wszyscy też wiedzieli, że można go było uniknąć, w tym ja. Miałem problemy ze złością, bywałem arogancki i niemiły, a duża pewność siebie była zarówno moją mocną jak i słabą stroną.

Ciężko pracowałem, aby być silnym. Całe dotychczasowe życie wierzyłem, że to wystarczy, aby być bohaterem. Coraz częściej dostawałem jednak sygnały, że nawet bycie silnym to wciąż za mało. Zdawałem sobie sprawę, że mam poważny problem.
W sobotę odbyłem z wychowawcą długą rozmowę przez telefon. Aizwa z jednej strony uspokoił mnie, relacjonując stan statystki, ale z drugiej dał do zrozumienia, że sytuacja nadal pozostawała poważna. Kilku zawodowców dobitnie upierało się, że nie widzi mnie w roli bohatera.

Czy można było usłyszeć coś bardziej upokarzającego?

W szczególności, gdy od dziecka marzyło się nie tyle o zostaniu dobrym bohaterem, co tym najlepszym.

Numerem Jeden.


2

Weekend minął szybciej niż przypuszczałem, chociaż stres miał tendencję do magicznego wydłużania czasu. Na szczęście nim się obejrzałem -  jednego dnia siedziałem przy swoim biurku, zamartwiając się swoją sytuacją, aby kolejnego dalej zamartwiać się sprawą, ale już będąc opartym o ścianę pod gabinetem dyrektora.

Za parę minut miała zacząć się dyskusja, zaważająca o mojej dalszej przyszłości. Z niecierpliwością czekałem na Aizawę i All Mighta. Wychowawca poradził mi, abyśmy do gabinetu weszli we trójkę. Byliśmy umówieni kilka minut temu, ale najwidoczniej coś ich zatrzymało.
Z jednej strony moje wybujałe ego nie dopuszczało do siebie informacji, że mógłbym zostać wyrzucony z U.A., z drugiej zaś cała otoczka wokół była zbyt formalna, aby nie brać jej na poważnie. Pominę fakt, że złamałem niewinnej kobiecie rękę.

Ze zdenerwowania zacząłem uderzać stopą o parkiet. Witałem się z nauczycielami, którzy powoli zaczynali stawiać się na spotkanie. Niektórzy, zanim znikali za drzwiami, posłali mi pełne dezaprobaty spojrzenia. Dzięki temu z łatwością mogłem odgadnąć kto kwestionował moje marzenia o zostaniu bohaterem.

Numer Jeden | BakuDekuWhere stories live. Discover now