--8--

1.6K 110 48
                                    

Już od godziny siedzimy w salonie i oglądamy telewizję. Katsuki już się zachowuje normalnie i chyba zapomniał o tamtym incydencie.

Mamy godzinę trzynastą. Moja mama przyszła na chwilę, podała kulę i mundurek, po czym pojechała do klienta.

-Kacchan?- Odezwałem się w końcu, gdy film który głównie on oglądał, się skończył.

-Tak?

-Pojedziemy na zakupy. Potrzebujesz ubrań.

-Nie. Nie mogę od was tyle brać. Zarobię i kupię no-

-Nie. Nie możesz tyle czekać. Masz dwa komplety ubrań i mundurek szkolny. Potrzebujesz czegoś nowego.

-Dostałem od was dach nad głową, jedzenie i spokój od bicia. Po za tym nawet lekarza tu przyprowadziłeś. To już samo w sobie jest za dużo

-Uwierz. Dla mnie za mało.- Powiedziałem wstając.- Powiedz telefon masz?

-Nie pozwalam byś kupił mi komórkę.

-Kontaktować się z nami jakoś będziesz musiał. Chodź, bo sam cię zaniosę do auta.

-Grozisz mi?

-Ostrzegam.

-Pierwszy raz słyszę, że ktoś mnie straszy wydaniem na mnie dużej ilości pieniędzy.- Prychnął wstając. Złapał kulę i zaczął za mną iść.

-Jak noga?

-Opuchlizna trochę zeszła... Dam radę nałożyć buta. Bez sznurowadeł.- Zaśmiał się cicho.

Drugi dzień nie ma do czynienia z ojcem a już dość często się śmieje. Co prawda cicho i bardzo krótko w dodatku zasłania dłonią twarz gdy to robi, ale wygląda na szczęśliwego.

-Dam ci moją bluzę. Jest chłodno.

-Izuku?

-Tak?- Odwróciłem się w jego stronę.

-Zachowujesz się jakbym był twoim dzieckiem.- Zaczął chichotać, znów zasłaniając dłonią uśmiech.

-Co?

-Moim zdaniem tak się powinien zachować rodzic.- Przyznał podchodząc do przedpokoju, gdy ja wstąpiłem na pierwszy schodek.- Moja mama zawsze mi marudziła. "Zapnij kurtkę", "Musisz jeść", "Musisz wziąć leki"...

-Em... Ja...

-Spokojnie, nie przeszkadza mi to. Ale trochę śmieszne.

-Ale bluzę i tak dostaniesz.- Westchnąłem.

-Dobra, nie zamierzam się wykłócać. Nie mam siły na to.

-Cieszy mnie to.- Uśmiechnąłem się biegnąc na górę.

Złapałem pierwszą lepszą, grubą bluzę i trafiło akurat na czarną. Zbiegłem na dół gdzie Kacchan siłował się z tenisówką.

-Nowe buty też ci kupię.- Powiedziałem klękając przed nim i mu pomagając.

-Ile zamierzasz wydać na mnie pieniędzy..?

-Tyle ile będzie trzeba. Nimi akurat się martwić nie muszę... Jak twoje rzebro?

-Nie boli.

-W ogóle, kiedy ci je złamał?

-Trzy tygodnie temu..?- Powiedział zastanawiając się.- Może wcześniej.

-Czyli pójście do szpitala i tak nic już nie wniesie.- Westchnąłem.- A ręka? Dalej jej podnosić nie możesz co?

-Dalej bardzo boli. Ale dam radę chyba podnieść.

~Uratowany [DekuBaku] (A/B/O)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz