Niech mnie piekło pochłonie, ale z tymi ranami zawsze wyglądał piekielnie dobrze.

— Dlaczego mi nie powiedziałeś, że będziesz się bił? — zaczęłam ofensywnie.

— Zaczekaj, kochanie, czy to nie ty minutę po naszym wspólnym poranku tydzień temu powiedziałaś: „Nie chcę cię widzieć przez następny tydzień. Masz przestać istnieć. Skontaktuj się ze mną a odstrzelę ci ten parszywy, poszerzony pysk."?

Winna.

— Walki to co innego — odparłam, czując w ustach smak porażki.

— Oboje wiemy, że kłamiesz. Mimo, że jesteś w tym dobra, ja swoje wiem. To była prosta walka, gość wystawiony przez odłam sycylijskiego półświatku w naszym mieście. Chcieli się sprawdzić, wystawili swojego niby najlepszego zabijakę i cóż, już go nie mają. Nudno było, nie miałem ochoty na jezioro łabędzie i sztuczki magiczne więc poskładałem go po kilku jego marnych ciosach.

Tak bardzo nie lubiłam tracić kontroli. A przez niego zdarzało mi się to coraz częściej. Oboje potrzebowaliśmy wstrząsu. Najlepiej już.

Uniosłam dłoń, by zebrać z czoła Kellera błąkające się bez ładu kosmyki i uśmiechnęłam się, chcąc zbić go z tropu. Najwyraźniej skutecznie, bo odwzajemnił grymas i pochylił się, dając mi idealny dostęp do swoich ust. Ja jednak nie miałam zamiaru go całować. Co to, to nie. Ujęłam w dłonie jego pokryte włoskami policzki i gwałtownie odchyliłam głowę, a potem uderzyłam swoim czołem o jego czoło. Tak na otrzeźwienie. Nie zrobiłam tego mocno, ale mój małżonek przez szok prawie się zatoczył. A potem potrząsnął głową, potarł swoje czoło i westchnął jakby miał do czynienia z nieznośnym smarkaczem.

— Och, jesteście tacy uroczy — skomentowała Verina. — Gdyby Zena mnie tak potraktował, już byłoby po nim— dodała pod nosem, po czym zwróciła się do Fianny: — No i co, maluszku, czas na obiadek, co? Oczywiście, że czas na obiadek. Tatuś nakarmi.

— Dlaczego tatuś? — włączył się Zena. Spojrzałam na niego i kiwnęliśmy sobie na powitanie. — Ona ma dzisiaj pierwszy raz spróbować warzyw i to ja mam to zrobić?

— Tak, jesteś obrażony, gdy nie angażuję cię w jakiś jej pierwszy raz więc droga wolna, kochanie. Nakarm bobasa warzywami bez soli.

— Fuj, to tak jakby jadła rzygi — skomentował Keller.

Verina obróciła się do niego z łyżką pełną pomarańczowej brei.

— Zamknij się.

Mój mąż uniósł dłonie w geście poddania.

***

Verina przygotowała dla wszystkich obiad, którym była zapiekanka makaronowa z ricottą. Zjadłam ją z ogromną przyjemnością, bo pani Vercetti miała spore umiejętności kulinarne i lekką rękę do modyfikowania przepisów z internetu. Miała smak i gust, który był podobny do mojego.

Po skonsumowaniu posiłku Valeria weszła ze swoim popisowym tortem Ferrero rocher, który miał podobno jakąś cudowną moc sprawczą, która koło dupy mi nie latała. Ale musiałam przyznać, że był zajebiście smaczny i zjadłam dwa kawałki, mimo że nie miałam już miejsca w żołądku. Czasem jednak smak wygrywa z rozsądkiem.

Zena sprawdził się doskonale jako sługus swojej córki i nakarmił ją warzywną breją bez zaliczenia pawia. Mała jadła z podekscytowaniem, bo w końcu zmieniła coś w swojej diecie. Nie obyło się jednak bez problemów z otwieraniem buzi przed łyżeczką.

Przy stole w jadalni Vercettich siedziałam ja, Keller, Verina, Zena, Vincent, Valeria, Ron i Seth, Stanley i Troy oraz Caelan. Flynn był u rodziców, Olga zajmowała się mini Ronami a Cadenza była na pierwszej wizycie u doktor Atwood. Niby byliśmy w komplecie, a jednak nie.

Ruby. Bloody Valentine +18Where stories live. Discover now