Rozdział 11.

4.8K 450 160
                                    

Veira

Keller był twardym przeciwnikiem, ale zdecydowanie nie przywykł do tego, by ktoś potrafił mu się odciąć. To, jak gwałtownie zareagował na moją prowokację jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nasza pseudorelacja była niebezpieczna i rozchwiana. A Keller zbyt wiele sobie wyobrażał. Niby był taki twardy i niewzruszony, a jednak wystarczyło uderzyć w jego żałosne męskie ego i otwierał się jak książka.

Mój popieprzony udawany mąż był o mnie zazdrosny. Autentycznie zazdrosny. Komedia połączyła się z dramatem i właśnie tańczyła tango. Dokładnie tak, jak nasze splecione ze sobą języki. Żałosne. Ale i obłędnie rozpalające.

Dłonie mojego męża obłapiały mnie w talii niczym pieprzony boadusiciel, a jego rozgrzane ciało napierało na moje próbując wywołać presję. Nie czułam się jednak w ogóle osaczona. Czułam się wygrana, bo wygrałam pierwszą bitwę na wojnie, którą właśnie pomiędzy sobą rozpoczęliśmy. Przesunęłam paznokciami po skórze głowy Kellera i powoli kierowałam je w dół by go odepchnąć. Co za dużo to niezdrowo. Już chciałam naprzeć na jego tors, gdy... gdy Zena parsknął śmiechem, paraliżując moje ciało. Poczułam jak nieprzyjemny dreszcz wstrząsa moim ciałem, gdy dotarło do mnie, jak bezmyślnie się odkryłam. Keller poczuł zmianę mojego nastawienia i sam z siebie przerwał pocałunek, a potem zrobił krok do tyłu. Na krótką chwilę przecięliśmy spojrzenie.

— Myślałem, że to ja jestem popieprzony i moja żona zasługuje na współczucie — powiedział Vercetti, zwracając na siebie naszą uwagę. Stał w tym samym miejscu co wcześniej i kończył swoje pieprzone ciastko. Rin je piekła. — Ale jak patrzę na was i to chore gówno między wami, zastanawiam się komu powinienem współczuć bardziej.

— Nadal swojej żonie — prychnęłam. — Zasługuje na coś lepszego niż pajac udający gangstera.

Zena się do mnie uśmiechnął. Ja pierdolę, szczerze się uśmiechnął.

— Ja tylko odbieram i przekazuję dostawy, pani Hartley.

— Grabisz sobie Vercetti — syknęłam, zaciskając dłonie w pięści. — Nie szukała cię przypadkiem żona?

Zena pokazowo wyjrzał w kierunku salonu. Rin razem z Fianką i Valim spała na górze, bo Visserowie zabrali swoją pierworodną do lekarza. Prowokacja Zeny działała mi na nerwy.

— Niestety zostałem zmuszony do usychania z tęsknoty za moimi dziewczynami — odpowiedział z uśmiechem pełnym kpiny. — Położę się obok nich a wy, moje gołąbeczki posprzątajcie te jakże profesjonalnie pocięte zwłoki z mojej pierdolonej podłogi — dodał ostrzej. — I Keller. Masz mi kurwa odkazić płytki, bo Fianna się po nich czołga i jeśli zachoruje przez twoją zazdrość, poderżnę ci gardło.

Mój mąż się roześmiał, ale potaknął na znak, że oczywiście wykona rozkaz. To zaskakujące, jak szybko przeszedł z fazy zaślepionego wściekłością popaprańca w... Kellera. Niestety nie na długo, bo gdy tylko Vercetti nas zostawił, wzrok mojego męża przysłoniła groźna mgła. Oparł swoje duże łapy na ścianie przy mojej głowie i pochylił się, patrząc na mnie poważnym wzrokiem.

—Dotykał cię? — zapytał spokojnie, choć przysięgam, widziałam jak zadrżała mu powieka.

— Uważasz, że jestem kurwą, Keller?

— Uważam, że jesteś mściwą suką, która jak chce to zrobi wszystko na co ma ochotę. — Pokręcił głową zrezygnowany po czym westchnął. — Ta ślina na brodzie... Niezłe zagranie.

— Szczeniackie jak diabli. Napawa mnie to obrzydzeniem — skwitowałam bez ogródek. — Ale skoro przyszło mi się mierzyć z furiatem o mentalności dwulatka nie mogę wymagać cudów. Dostałeś to, na co zasłużyłeś. — Skrzywiłam się na myśl, która wpadła mi do głowy. — Dlaczego zareagowałeś aż tak gwałtownie?

Ruby. Bloody Valentine +18Where stories live. Discover now