Rozdział 12.

4.8K 446 95
                                    

Veira

Nie wierzyłam w swoje poświęcenie. A raczej nie sądziłam, że byłam zdolna do tego, by aż tak się dla czegoś poświęcić. Nie mieściło mi się to w głowie. Ja pierdolę, upadłam na samo dno dobroci. Obrzydlistwo.

Stałam przed nowoczesną kliniką zamkniętą, która specjalizowała się w terapiach ofiar przemocy domowej, seksualnej oraz pomagała wyjść na prostą niedoszłym samobójcom. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że wejdę do takiego miejsca z własnej woli. By coś dla kogoś zrobić. Byłam ubrana w białą koszulę włożoną w czarne jeansowe spodnie o zwężonej nogawce, którą wsunęłam w moje wysokie glany oczyszczone z krwi. Włosy upięłam w wysoki kucyk, a na twarz nałożyłam makijaż, który zakrył moje blizny, wory pod oczami i resztki siniaków, które zostały po moich niedawnych podbojach. Wyglądałam... jak normalna kobieta. Czyli kurewsko dziwnie. Na ramieniu miałam torebkę, w której czekał specjalistyczny sprzęt, dzięki któremu wyciągnę z niejakiej Malei Atwood wszystko, czego będę potrzebować.

W recepcji przywitała mnie pulchna staruszka o najmilszym wyrazie twarzy, jaki w życiu widziałam. Aż się wzdrygnęłam, bo poza nią całe pomieszczenie wyglądało jak psychiatryk z horroru — wszystko było idealnie sterylnie białe. Zapewne gdybym wzięła drabinę i przejechała palcem w białej rękawiczce po każdym kryształku lampy wiszącej na samym środku sufitu nie dostrzegłabym ani najdrobniejszego paproszka. Już wiedziałam, dlaczego Cael wybrał właśnie tę klinikę dla swojej siostry. Skoro był obsesyjnie pedantyczny to to miejsce musiało doprowadzać go swoją czystością do orgazmu.

— Dzień dobry, w czym mogę pomóc? — zapytała starsza babka.

Zatrzymałam się przy jej biurku i zrobiłam najbardziej żałosną minę, na jaką było mnie stać. Chyba poczuła klimat, bo od razu jej oczy posmutniały.

— Ktoś cię skrzywdził?

— Ja... — zawahałam się pokazowo. — Ja bardzo bym chciała zobaczyć doktor Atwood.

Kobieta przyjrzała mi się ze współczuciem i zacisnęła wargi w cienką linię. Potaknęła na znak, że wszystko jest dla niej jasne i sięgnęła po telefon, na którym wybrała numer pięć.

— Masz chwilę by przyjąć pacjentkę spoza listy?... Tak. Mhm, okay. Dobrze, dziękuję.

Kobieta odłożyła słuchawkę i uśmiechając się pokrzepiająco wskazała na drzwi windy.

— Drugie piętro, po wyjściu z windy korytarzem na lewo i drugie drzwi po prawej stronie. Doktor Atwood będzie tam czekać.

— Dziękuję — szepnęłam sztucznie zdławionym głosem.

Skierowałam się wedle jej instrukcji najpierw do windy, a potem do odpowiedniego gabinetu, w którym rzeczywiście czekała na mnie drobna kobieta o imponujących wdziękach. Podczas szybkich oględzin, na które miałam jakieś dwadzieścia sekund dowiedziałam się, że jest bardzo szczupła, niziutka i ma naprawdę duże cycki i niezły tyłek. W kwestii sylwetki nie dziwiłam się, że Cael miał na nią ochotę. Gdy zwróciła się do mnie twarzą, już całkowicie zrozumiałam jego zainteresowanie. Maleia Atwood była po prostu ujmująco piękna. Delikatnie piegowata twarz o idealnych proporcjach z dużymi, perfekcyjnie wykrojonymi wargami, zadartym nosem i ogromnymi oczami w kolorze porażająco jasnej zieleni. Były podobne do barwy oczu Kellera, z tym że o wiele odcieni jaśniejsze. Miała też ładnie układające się, czarne jak noc włosy upięte w wysoki kucyk optycznie wydłużający jej twarz. Cholera, była naprawdę zabójczo piękna. Jej rysy były szlachetne i wręcz, kurwa, idealne. A gdy uśmiechnęła się miło, już całkowicie zrozumiałam tok rozumowania Caela.

— Dzień dobry — przywitała się aksamitnym głosem z delikatną chrypką. — W czym mogę pomóc?

— Dzień dobry — odparłam. Odkaszlnęłam, bo z tego jej niemożliwego piękna zrobiło mi się sucho w gardle. Skąd oni wytrzasnęli taką lekarkę? Ja pierdolę. — Ja... Ja słyszałam, że zajmuje się pani terapią ofiar... — przełknęłam, by moja gra okazała się bardziej autentyczna. — Terapią ofiar przemocy...

Ruby. Bloody Valentine +18Where stories live. Discover now