Rozdział 1.

9.6K 999 1K
                                    

Wrzesień

Veira


Nienawidziłam dotyku. Zawsze, gdy ktoś wystawiał w moim kierunku ręce, miałam w głowie wizje, jak odrywam te pieprzone łapska i wsadzam napastnikowi w dupę. Dzisiaj niestety nie mogłam tego zrobić. Zaufana fryzjerka, która zajmowała się moimi długimi, przesadnie wypielęgnowanymi włosami nigdy nic nie robiła sobie z moich gróźb. Nie byłabym w stanie zliczyć, ile raz zagroziłam, że połamię jej paliczki, gdy jeszcze raz muśnie lodowatymi dłońmi moją szyję.

— Panno Ventura, myślę, że dokonałyśmy niemożliwego — oznajmiła. — Jest panienka jeszcze piękniejsza.

Przewróciłam oczami na ten zbędny komplement i okręciłam się na fotelu, spoglądając na swoje lustrzane odbicie. Moje czarne włosy z czerwonymi prześwitami zamieniły się w taflę perfekcyjnie przechodzących w siebie trzech kolorów — czarny przy głowie, bordowy i aż po krwistą czerwień. Przyjęłam wyciągnięte w moją stronę lusterko, wstałam i obróciłam się, by spojrzeć na swoją metamorfozę z każdej strony. Byłam usatysfakcjonowana tym, co widziałam. Uśmiechnęłabym się, ale nie leżało to w mojej naturze. Moje wargi wykrzywiały się w tym grymasie zaledwie przy dwóch sytuacjach — gdy mordowałam z wyjątkowym okrucieństwem bądź przyglądałam się Verinie i jej córce. Subtelność, nieporadność i czysta miłość pomiędzy tymi dziewczynami budziła we mnie dawno zakopane potrzeby. Chciałam je chronić. Zapewnić im bezpieczeństwo, którego lata temu nie zapewniłam komuś, komu powinnam była.

Dzisiaj pragnęłam, by mała Fianna wyrosła na porządną, silną kobietę. By była silna nie przez to, że ktoś ją łamał, a przez to, że miała wsparcie i prawdziwą ochronę.

Pieprzone słabości. Rozpierdolę każdego, kto dotknie mojej chrześnicy.

Spojrzałam przez ramię na moją fryzjerkę i przytaknęłam, by wiedziała, że jestem usatysfakcjonowana. Wyjęłam spomiędzy piersi dwieście dolarów i położyłam na toaletce przed lustrem. Następnie udałam się bez słowa do wyjścia. A gdy wyszłam, skierowałam wzrok na motor, który dumnie stał na chodniku. Harley Davidson V—Rod Night z czerwonymi felgami. Moje maleństwo, na które wydałam całą wypłatę po pierwszym samodzielnym zabójstwie na zlecenie — piękne wspomnienia.

Właśnie miałam ruszyć, by wsiąść na Harleya i zadzwonić po mojego człowieka, który poleci ze mną na wyspę Valerii. Mój śmieszny ślub z Kellerem miał odbyć się jutro, ale nie obiecałam nikomu, że na niego zdążę. Jednak wracając... Już miałam podejść do mojego cacka, gdy niespodziewanie jakiś frajer, mniej więcej w moim wieku podszedł do maszyny wraz z wianuszkiem czterech dziewczyn z cyckami na wierzchu. Oparłam się o ścianę, oblizując usta i wyjęłam papierosy. Wsunęłam jednego między wargi i odpaliłam, przyglądając się żałosnej próbie zaimponowania małolatom.

— O mój Boże! — pisnęła najniższa dziewczyna, wyglądała na najbardziej tępą w towarzystwie. Jej maślany wzrok skierowany na popisującego się pizdeusza prowokował wymioty. — Serio jest twój?

Przesunęła paluchem po skórzanym siedzeniu, wgapiając się w chłopaczka niczym w bóstwo. Ten w odpowiedzi wyszczerzył śnieżnobiałe zęby i klepnął ją w tyłek. Cóż za męski pokaz siły i klasy. A gdyby tak jego klepnąć? W jaja kluczem francuskim.

—Ile takie cacko? — zapytała kolejna dziewczyna. Czarnowłosa i tęższa, z zajebistą dupą i fajnym biustem.

— Pół miliona — odparł chłopak bez zawahania.

Kłamstwo, zapłaciłam za niego sto tysięcy. Targowałam się ja, moje kastety i przerażony właściciel salonu. Miał ładne, niebieskie oczka, w których lśnił pierwotny strach — coś, co kochałam. Po jednym buziaku z kastetami zszedł z ceny do zera, błagając o litość, ale ja nie byłam przecież podła. Rzuciłam mu na biurko kopertę z pieniędzmi w akcie wdzięczności za pomoc w wybraniu maszyny oraz naniesieniu kilku kolorystycznych zmian.

Ruby. Bloody Valentine +18Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang