Rozdział 4.

8K 856 623
                                    

Veira

Przedostanie się przez zabezpieczenia domu kogoś, kto bawił się w muzea, wydawało się odpychająco trudne. Pieprzone piętnaście minut zajęło mi złamanie blokady na tylnych drzwiach, które na pierwszy rzut oka wyglądały niewinnie.

Przeszłam przez długi hol, rozglądając się na boki w szukaniu potencjalnego zagrożenia, ale niczego nie zauważyłam. Dopiero po wyjściu na piętro zaczęła się prawdziwa zabawa. Przylgnęłam plecami do ściany i bardzo powoli przesuwałam się w kierunku snopu światła znajdującego się na samym końcu pomieszczenia. Mijałam drzwi za drzwiami, depcząc perski dywan czarnymi martensami zbroczonymi zaschniętą krwią i powoli oddychałam, starając się nie ekscytować za bardzo. Otrzymałam bardzo proste zlecenie z minimalną ilością informacji — zabij, szybko i skutecznie. No i ileż ja miałam możliwości! Mogłam się zabawić, wymyślić coś kreatywnego i nieszablonowego. Mogłam urządzić krwawą ucztę z moją ofiarą, podając jej na talerzu jej własne genitalia. Mogłam odciąć głowę, poszatkować klatkę piersiową, odstrzelić łeb, spalić związanego wraz z całym dobytkiem... Mogłam zrobić wszystko. Dosłownie wszystko. Ale chciałam też wynieść stąd kilka drogocennych rzeczy, więc egzekucja musiała nastąpić szybko.

Dotarłam do drzwi, za którymi powinna się znajdować ofiara i wyjęłam pistolet. Bardzo powoli wychyliłam się zza ściany i zobaczyłam coś, czego się nie spodziewałam. Mianowicie przed wielkimi dębowymi drzwiami stało trzech osiłków w garniturach. Każdy z nich był łysy, napakowany i czujny, co nie współgrało z moim planem. No cóż, ciężkie czasy wymagały poświęceń. Wycofałam się na palcach do schodów i rozejrzałam się w celu znalezienia czegoś, dzięki czemu ominę niepotrzebną awanturę z trzema wielkoludami. Nie miałam ochoty na obitą twarz i kolejne złamane żebra, bo mój odnowiony burdel potrzebował szefowej. W przyszłym tygodniu miały do mnie przyjechać dziewczyny, które dobrowolnie podejmą pracę, więc chciałam się im ładnie zaprezentować. Będę musiała je porządnie wyszkolić w kwestii zabawiania klientów i wyciągania z nich jak najwięcej pieniędzy.

Odchyliłam głowę i zacisnęłam powieki, by wrócić myślami na odpowiedni tor i gdy je z powrotem otworzyłam, dostrzegłam na wysuniętej przy barierce ścianie sporych rozmiarów kratkę wentylacyjną. Dom wyglądał jak pieprzone muzeum, ale takiego smaczku się nie spodziewałam.

Wyskoczyłam na barierkę, chowając wpierw pistolet za pasek i ostrożnie zdjęłam kratkę. Ustawiłam ją pod ścianą i już miałam się podciągnąć, gdy nagle zza ściany wyłonił się jeden z osiłków z bronią wycelowaną w moją klatkę piersiową. Kurwa. Szybkim, wypracowanym ruchem nogi wytrąciłam mu z ręki pistolet, ale niestety moja zabójcza szybkość nie zrobiła na nim wrażenia. Pistolet upadł, ale osiłek niestety nadal stał przede mną z kamiennym wyrazem twarzy. Zirytowało mnie to, że go nie usłyszałam.

— Kim jesteś? — zapytał gardłowo.

— Twoim największym koszmarem — rzuciłam od niechcenia i ostrożnie zeszłam z barierki. Mężczyzna uniósł z powątpieniem brew i zacisnął dłonie w pięści.

— Jak tu wlazłaś?

— Przez drzwi, ktoś ich nie zamknął.

Typ prychnął arogancko, jakby mi nie uwierzył i stracił na moment czujność, wychylając głowę, by spojrzeć na te głupie drzwi. Wykorzystałam moment na wyjęcie sztyletu, zamachnięcie się i gwałtowne wbicie go w jego tętnicę szyjną. Przez lata walki o przetrwanie i pierdolone piekło szkoleń na mordercę doskonałego, nauczyłam się zwinności i działania w dosłownie ułamek sekundy. Potrafiłam wykorzystać każdą sekundę nieuwagi dla swoich celów i proszę bardzo. Wielki osiłek leżał u moich stóp z tryskającą z tętnicy krwią, która bryzgała moje buty. Uśmiechnęłam się na widok czerwieni. Uwielbiałam czerwony kolor.

Ruby. Bloody Valentine +18Where stories live. Discover now