Rozdział 8.

6.2K 566 322
                                    

Keller

Adrenalina była czymś, co szczerze kochałem. Tak generalnie była to jedyna rzecz, poza moją siostrą, którą obdarzyłem prawdziwymi uczuciami. Zdolność do miłości była dla mnie jednoznaczna ze słabością, ale takie dwie niewinne słabostki przecież nie czyniły ze mnie frajera.

To, że moja siostra żyła, było dla mnie motorem zachęcającym do działań. Coraz to bardziej popierdolonych działań, przez które stawałem się bardziej nieobliczalny. Lubiłem swoją osobowość i wyjątkowe spojrzenie na świat. Byłem nieszablonowy w sposób, który działał ludziom na wyobraźnię, niszcząc ich. A czy mogło być coś lepszego niż mieszanie niewinnym w głowach, łamanie ich i ustawianie pod swoje dyktando? Otóż nie. A przynajmniej tak uważałem, żyjąc samotnie przez wiele lat.

Dzisiaj był wyjątkowy dzień. Dzień mojej walki z robakiem, którego wystawił di Novi. Dochodziły mnie już niejednokrotnie słuchy, że szykował dla mnie coś wyjątkowego po tym, jak zabiłem w ringu jego syna, ale od walentynek nic się nie stało. Było spokojnie. Za spokojnie, jak na moje oko. Zaciągnąłem się papierosem, jednocześnie go kończąc i wyrzuciłem niedopałek na ziemię. Ruszyłem w kierunku klubu, wokół którego kręciło się mnóstwo szemranych typów. Verina chciała normalnego klubu i nauki samoobrony wraz ze sztukami walki, ale ja nie miałem do tego nerwów. Ilekroć jakaś matka przychodziła zapisać dzieciaka, przerażenie zmuszało ją do odwrotu i danie dyla. Żałosne, bo byłem przecież zajebiście czarującym mężczyzną. Nikt nie uśmiechał się tak szeroko, jak ja. Ale cóż, nie mnie kopnął zaszczyt nauki samoobrony, a Caelana i jego siostrę Cadenzę. Po tym wszystkim, czego doświadczyła, jej lekarz uznał, że dobrym sposobem na walkę z trudnymi wspomnieniami będzie pomoc innym, a Cael jak to Cael, oczywiście zrobiłby wszystko dla swojej siostrzyczki. Łączył ściganie gwałcicieli z nauką dzieci samoobrony i muszę z gulą w gardle przyznać, że był w tym kurewsko dobry — miał anielską cierpliwość i był największym pedantem na świecie. Potrafił zaczynać z tymi gówniakami to samo ćwiczenie po setki razy w ciągu jednego treningu, za co ja pewnie wystrzelałbym ich po łbach. Ileż można było tłuc komuś jedno i to samo?

Wszedłem do klubu przepychając się przez całą masę napalonych na rzeź gnojków. Zastałem tam Verinę z Zeną, Vincenta, Setha i Stanleya. Tym razem rolę niańki całego naszego przedszkola przypadła Ronowi, Oldze, Val i Troyowi. Współczułem im tego nudnego posiedzenia.

— Gwiazda wieczoru — powitała mnie Verina, uśmiechając się czarująco. — Jak się czujesz?

Odetchnąłem pełną piersią i uśmiechnąłem się w sposób, który przyprawiał ją o dreszcze. Wzdrygnęła się, gdy gwałtownie pochyliłem się w jej kierunku i głęboko spojrzałem w jej fiołkowe oczy.

— Doskonale — zaciągnąłem się powietrzem — czuję śmierć, szefowo. Jesteś podekscytowana? Czego dzisiaj oczekujesz? Skręcić mu kark? Złamać kręgosłup? Może powinienem wydłubać mu oczy i rzucić w widownię?

Przerażenie malujące się na twarzy Rin stopniowo niknęło pod maską, którą nauczyła się przy nas nakładać. Zacisnęła oczy, by potem otworzyć je gwałtownie i posłała mi swój specjalny uśmiech, który wspólnie określiliśmy uśmiechem psychopaty.

— Wyłam mu palce, a potem wyrwij i wsadź mu w dupę — wyszeptała niskim głosem, błądząc oczami po mojej twarzy. Cholera, zrobiło się gorąco.

— Jezu, Rin, bo mi stanie — jęknąłem pokazowo i cofnąłem się o krok, by następnie złapać się za krocze. — Nie flirtuj ze mną, bo go nie utrzymam.

Parsknęliśmy śmiechem w tym samym momencie, w którym Zena objął swoją żonę w pasie i pociągnął w swoim kierunku. Oplótł ją ciasno jak pieprzony kokon i ułożył brodę na czubku jej głowy. Jego wzrok był mroczny, ale ja wiedziałem, że lubił gdy bajerowałem jego żonę. Lubiła mnie a ja lubiłem ją i to wszystkim nam wychodziło na zdrowie. Dzięki mnie Verina miała swoje przebłyski popierdoleństwa.

Ruby. Bloody Valentine +18Where stories live. Discover now