Rozdział 9.

5K 571 391
                                    

Veira

Nie byłam przerażona. Nie byłam też smutna. Ja byłam tak piekielnie wkurwiona, że biegnąc na ten ociekający krwią ring rozpychałam się z taką mocą, że te szmaty, które stały mi na drodze od siły mojego popchnięcia padały na mordę. Ktoś się na mnie darł, ktoś krzyczał bo zastrzelili Kellera, a ktoś inny zaczął ich wszystkich wyrzucać. Czerwona mgła przysłoniła mi widok na cokolwiek innego poza ringiem. Weszłam do tej pojebanej klatki wyłamując drzwi kopnięciem i z szybko bijącym serce spojrzałam na tę pierdoloną masakrę. Martwy steryda i martwy Keller. Obaj we krwi, bez życia i... kurwa, zabili tego popaprańca. Zabili go zanim ja straciłam cierpliwość i udusiłam go poduszką.

Wściekła złapałam się za głowę i nacisnęłam na skronie z taką mocą, że na moment mnie przyćmiło. Potem do klatki wszedł Caelan, a reszta ogłosiła, że trzeba się ewakuować. Był taki chaos, że nic do mnie nie docierało. Poza tym, jak byłam odrętwiała i wściekła.

— Nie wierzę, że go szlag trafił — prychnął z niedowierzaniem Cael.

Spojrzałam na niego z wściekłością i zrobiłam krok, równocześnie wyciągając zza paska sztylet.

— Co z ciebie za pierdolony obrońca, skoro pozwoliłeś mu zdechnąć?! — wrzasnęłam panicznie wysokim głosem. — Jesteś do chuja nie podobny!

Zamachnęłam się, żeby rozpruć mu tors i wyrwać gówno warte serce, ale był szybszy. Złapał mnie za rękę i przyciągnął mnie do siebie, wbijając mi lufę pistoletu w brzuch. Poczułam mdłości. To nie mogło się, kurwa, tak beznadziejnie skończyć.

— Ja chronię Vercettich, nie Kellera — powiedział bez emocji. — On jest odpowiedzialny za swoją dupę, tak jak ty za swoją. Nas nikt nie chroni, bo to my mamy za zadanie chronić. — Puścił mnie i zrobił krok do tyłu. — Pozbierasz go sobie, czy mam ci pomóc?

Zacisnęłam dłonie w pięści. Spojrzałam na zwłoki Kellera z autentycznym zawodem i zacisnęłam oczy. To było niedorzeczne. Nie mógł mnie teraz zostawić!

Zaraz, co?!

— Co się stało?! — No tak, przywódca od siedmiu boleści. Zena wpadł przez dziurę powstałą z mojego kopnięcia i od razu dopadł do Kellera. — Nie, kurwa! Nie, nie, nie! Nie możesz umierać, ty pojebany kretynie! — wrzeszczał spanikowany.

A potem na dobicie dotarł Ron, Seth i Verina. Jak zobaczyła Kellera wybuchnęła histerycznym płaczem, od którego zaczęła boleć mnie głowa. A potem zrobiłam się jeszcze bardziej wściekła.

— Czy on...?

Pytanie Setha było tak tępe, że znów uniosłam rękę z nożem, ale nawet nie chciało mi się go dziurawić. Miałam ochotę usiąść i zacząć krzyczeć. Bo nienawidziłam, gdy ktoś pierdolił moje plany. A śmierć Kellera zjebała o wiele więcej niż mogło się, kurwa, wydawać.

Z ociąganiem spojrzałam jeszcze raz w kierunku mojego martwego małżonka. Zena gapił się na niego z dłońmi zaciśniętymi w pięści i szeptał jakieś gówno warte groźby. Prychnęłam i odwróciłam się, żeby wyjść, a potem zrobiłam dwa kroki do przodu. Po tych dwóch krokach mój mózg pozbył się mgły wywołanej szokiem. I coś do mnie dotarło. Coś, przez co furia rozpaliła każdy najmniejszy fragment mojego układu krwionośnego.

Odwróciłam się wściekle w kierunku tych zjebanych debili i dopadłam do Zeny. Szarpnęłam jego ramieniem, by odepchnąć go z drogi do Kellera, a potem padłam na kolana i przewróciłam to bezwładne cielsko na plecy. I zobaczyłam zakrwawioną mordę, tors i wszystko inne. Zwłaszcza szeroki, psychopatyczny uśmiech na jego tępej, rozprutej mordzie.

Ruby. Bloody Valentine +18Where stories live. Discover now