• Rozdział dwudziesty pierwszy •

43 9 54
                                    

LUNA

Wydawało jej się, że będzie zmuszona przejrzeć akta wielokrotnie, dopatrując się przegapionych szczegółów. Dopóki niemal na samym początku nie trafiła na znajome nazwisko.

— Astro? — zagadnęła czarodzieja, wyraźnie spieszącego się na naradę.

Miał problem z przychodzeniem na czas, więc zwykle wychodził wcześniej i szedł szybkim tempem, na wypadek, gdyby po drodze coś go zatrzymało.

— Tak? — Zatrzymał się.

— Noctis Sagittarius. Był przewodniczącym Loży trzydzieści lat temu. To twoja rodzina?

— Mój dziadek — odparł Astro. — Odszedł na emeryturę, zanim się urodziłem.

— Możesz się z nim skontaktować? — spytała z nadzieją.

— Jeśli poznam tajniki nauk spirytystycznych, to nawet zaproszę go na herbatkę.

— Och... Przepraszam.

— Zanim zapytasz — niewiele wiem. Tylko to, że poznał ze sobą moich rodziców.

— Rozumiem... Nie będę cię zatrzymywać — powiedziała gotowa wrócić do swojego gabinetu, jednak Astro zatrzymał ją.

— Nie wiem, czy w czymś ci to pomoże, ale pamiętam, że lubił mechanizmy i iluzje. I zbierał obrazy, miał całą galerię. Nie wiem, dlaczego to takie ważne, ale możesz pytać o wszystko. Nie znam wszystkich odpowiedzi, ale zawsze jakieś znajdę.

Uśmiechnęła się do niego czule, na moment zapominając, że nie są sami. Każdy mógł zobaczyć coś, czego nie powinien.

— Dziękuję, Astro.

Rozeszli się w swoje strony, każde ze swoją sprawą.

Minąwszy jedną z ambasadorek Arboros, skierowała się w stronę galerii. Już na samym początku powiedziała sobie, że nie może przegapić żadnego szczegółu, żadnej drobnostki. Astro wspomniał o obrazach. Postanowiła przyjrzeć się galerii. Powód był następujący — zamknięto ją, kiedy była dzieckiem. Może wcześniej. Odkąd odkryto tam szczury, nikt nie był chętny do kontemplowania dzieł sztuki. Wiedziała tylko, że miejsce to odwiedzała tylko służba, by nie porosło całkiem kurzem. Zajrzała tam tylko kilka razy w całym swoim życiu — i nigdy nie po to, by podziwiać obrazy. Zwykle po prostu chciała się ukryć — przeważnie z Astro, by po kryjomu wymieniać z nim pocałunki, szeptać do ucha tajemnice.

Klucz Astro trzymała w kieszeni — sprytnie ukrytej między fałdami sukni. Nigdy nie wiedziała, kiedy jej się przyda. Co chwila upewniała się, że wciąż tam jest; nie chciała go przecież zgubić. Był nie tylko niezbędny do otworzenia skrytki, ale stanowił również cenną pamiątkę dla jej ukochanego.

Dwuskrzydłowe drzwi zdobiły żłobienia w kształcie ptaków. Dziesiątek różnych gatunków. Zupełnie nie pasowały do gwiazd i półksiężyców wokół. Może dlatego tak bardzo je lubiła.

Królewo Io uwielbiało ptaki. Słyszała plotki, że zwierzęta same do nieno przylatywały, a galeria była jeno inicjatywą. Podobno królewo samo malowało obrazy, jednak nigdy nie umiała ich odróżnić od innych dzieł w królewskim zbiorze.

Weszła do środka. Nocne niebo spoglądało na nią przez oszklony sufit, a unoszące się pod nim kulki światła rozjaśniały pomieszczenie. Na samym środku stała okrągła sofa. Od jakiegoś czasu nie była czyszczona, co wyraźnie wskazywał przygaszony granat — pominąwszy jedno miejsce, w którym nie tak dawno siedział Astro. Z nią na kolanach.

Rano zostawiła kwiat w jego komnacie. To była najbezpieczniejsza droga, by dać mu znać, że chce się z nim spotkać. Artemis wydawała się nieobecna, więc zrobiła to sama zamiast wysługiwać się swoją strażniczką.

Kroniki Lumeny: Księga pierwsza • KsiężycOnde histórias criam vida. Descubra agora