• Rozdział siedemnasty •

40 8 42
                                    

LUNA

W końcu wizytacja z Solaris dobiegła końca. Królowa mogła w końcu odetchnąć pełną piersią... No, prawie.

Pocałunki między narzeczonymi powinny być normalne. Jednak gdy związek miał być przede wszystkim formalny, a para nie darzyła się uczuciem, nie były konieczne. Ale Soleil ją pocałował. Nie przy widowni, sam z siebie. Zrobił to tak gwałtownie, jakby chciał zaznaczyć w ten sposób swoją wyższość. Bo już wiedział, że dziewczyna nie należała do wojowniczych. Choć się broniła, w rzeczywistości była słaba — jak szmaciana lalka.

Miała dwadzieścia trzy lata, a czuła się jak trzynastolatka — z jednej strony osoba w wieku, w którym była w stanie myśleć i podejmować decyzje, ale też taka, której nikt nie słuchał.

Kiedy goście odjechali, poszła prosto w stronę kwater czarodziejów.

Już wcześniej zamierzała iść do Astro, chcąc wypytać o pewne rzeczy. Ale teraz jej myśli przesłaniało uczucie brudu i obrzydzenie.

Nie wiedziała, czy bardziej niedobrze jej na samą myśl o tym, że pocałował ją Soleil, czy to, że poniekąd w ten sposób zdradziła Astro. Choć wiedziała, że po ślubie będzie musiała do tego przywyknąć. Przeklęty małżeński obowiązek. Nikt nie był zmuszany do posiadania potomstwa — chyba że nosił na głowie koronę.

Zabawne — korona daje człowiekowi władzę, ale odbiera człowieczeństwo i prawo do bycia traktowanym jak człowiek.

Artemis podążała za nią jak cień. Zachowując pewną odległość, dawała jej prywatność. Przyjaciółka wiedziała, kiedy potrzebowała własnej przestrzeni. Kolejna rzecz, której pozbawiała ją korona. Kiedy jest się kimś ważnym, każdy rości sobie prawa do czegoś, co należy do tej osoby. Własna przestrzeń, życie i wybory osobiste, związki, dzieci... Żałowała, że nie została w klasztorze. Przecież miała do tego prawo, mogła złożyć pełne święcenia. Dlaczego tego nie zrobiła? Dlaczego?

Ale wtedy nie poznałabyś Astro — powiedział cichy głosik w jej głowie. — Nie poznałabyś Artemis ani Stelli.

Może tak by było lepiej. Astro by nie cierpiał, Artemis znalazłaby sobie przyjaciółkę, z którą mogłaby wychodzić, a Stella... poradziłaby sobie. Gdyby została kapłanką, byłaby częścią wspólnoty. Nie byłaby sama. I przecież miała tam Selene.

Gdyby cofnęła się w czasie, podjęłaby inne decyzje. Ale magia nie potrafiła zagiąć czasu w ten sposób. To, co już się zdarzyło, minęło i nie wróci. Z konsekwencjami swoich wyborów musiała sobie radzić tu i teraz.

Zapukała do drzwi. Nie usłyszała ,,Proszę" — na pracownię i sypialnię Astro nałożono zaklęcia wyciszające.

Drzwi uchyliły się — pchnięte magią czarodzieja.

Królowa weszła do pracowni i zamknęła za sobą drzwi, pozostawiając Artemis na korytarzu.

Astro siedział przy biurku, wypełniając jeden ze stosu dokumentów, których nazbierało się po jego nieobecnościach. Przestał zaraz po tym, jak przekroczyła próg.

— Co sprowadza jej królewską mość w me skromne progi? — zapytał, uśmiechając się do niej czarująco. Tym razem pamiętał o zakryciu cieni pod oczami, jednak wciąż dostrzegała u niego oznaki nieprzespanych zaćmień.

Lunaris nie odpowiedziała. Usiadła na kolanach czarodzieja, położyła mu dłonie na karku i powiedziała:

— Pocałuj mnie.

Chłopak zmarszczył brwi.

— Co się stało? — Był tak troskliwy, że już wiedziała, jak bezbronnie i żałośnie musi sama wyglądać.

Kroniki Lumeny: Księga pierwsza • KsiężycWhere stories live. Discover now