• Rozdział osiemnasty •

48 8 109
                                    

CRYSTAL

Akademia jak zawsze zachwycała. Crystal już z daleka czuła bijącą od gmachu magię. Natężenie czarodziejów odbiło trwały ślad na murach, w których szkolili się magiczni już od ponad pięciuset lat. Przez cały ten czas Akademia uległa zaledwie niewielu zmianom — wciąż była budynkiem w starym stylu, który zachwycał elegancją.

Cała Akademia Magii składała się z dwóch budynków: w głównym mieściły się sale uczelniane, obserwatorium oraz apartamenty profesorów. Oszklony pasaż prowadził z kolei do dormitoriów uczniów, które, choć miały duże rozmiary, studenci dzielili z drugą osobą. Zwykle współlokatorzy stawali się najlepszymi przyjaciółmi lub śmiertelnymi wrogami. Obojętność wymagała osobowości Crystal Sagittarius.

Ogrody nie były głównym atutem parceli, jednak umieszczone w nich szklarnie stanowiły raj na ziemi. Hodowane w nich rośliny były rzadkie i miały zapewnione warunki zbliżone do naturalnych tak bardzo, że, przebywając w szklarni, zapominało się, że nie jest to otwarta przestrzeń.

Crystal uśmiechała się do siebie, mijając znajome korytarze. Przejechała dłonią po parapecie, na którym lubiła przesiadywać ze swoim bratem. Rzuciła okiem na wnękę, w której chowała się z Orionem. To były dobre czasy — choć dziś wiedziała, że prowadziła wtedy bardzo niezdrowy tryb życia. Była wiecznie zmęczona — dopiero w święta pozwalała ciału odpoczywać. Była wyczerpana nauką, zmęczona intensywnym korzystaniem z magii i stresem. W dodatku dzieląc pokój, traciła prywatność, którą tak sobie ceniła.

Minęła ją para studentów. Chłopak i dziewczyna musieli mieć dopiero piętnaście lat, bo wciąż mieli lekko dziecięce rysy twarzy. Kiedy tylko zauważyli starszą dziewczynę, a właściwie kobietę, która nie nosiła akademickiego płaszcza, szybko przestali chichotać. Być może speszyła ich obecność kogoś dorosłego, a może wygląd Crystal.

Tej nocy postanowiła włożyć sukienkę w kolorze brudnego fioletu, którą narzuciła na czarną koszulę. Amulet zwisał z jej szyi, kołysząc się przy każdym jej kroku, a obcasy wybijały równy rytm, kiedy stąpała po lśniącej posadzce.

Drzwi do pracowni alchemicznej były uchylone. Ciepłe światło płynęło od unoszących się pod szklanym sufitem kryształowych kulek, a stanowiska były wręcz nieprzyzwoicie uporządkowane. Nie mogło być inaczej, jeśli profesorem był ktoś tak pedantycznie poukładany i nienawidzący chaosu wokół siebie.

Jej kuzyn, wciąż uczący się w Akademii, toczył właśnie zażartą dyskusję ze swoim nauczycielem. Chłopak miał brązowe włosy i skórę w karmelowym odcieniu. Choć, jak u każdego księżycowego, ten kolor zdawał się lekko przygaszony. W rękach trzymał zwiniętą czarną pelerynę ze srebrnym obszyciem. W miejscu, gdzie często bawiono się z ogniem, najlepiej było mieć na sobie jak najmniej materiałów. Crystal notorycznie łamała zasadę swojego profesora, przez co wiele razy ubrania dziewczyny zajęły się ogniem — być może dlatego mężczyzna zdecydował się na tak szybką emeryturę.

— Przecież to wszystko jedno, czy najpierw wrzucę korzeń mandragory, czy startą korę wierzby! — bronił swojego zdania Ezra, młodszy przyrodni brat Selene. W przeciwieństwie do siostry uparcie dążył do ukończenia edukacji.

Profesor wsunął palce w długie do ramion jasne włosy, bliski wyrwania ich razem z cebulkami. Crystal była pewna, że robił to tylko po to, by nie uderzyć Ezry. To cud, że jeszcze go nie wyrzucono za ten brak cierpliwości do ignoranckich studentów — w końcu obecna dyrekcja dbała o jak najlepszy dobór nauczycielskiej kadry, mając na uwadze również dobro uczniów.

— Czy ty jesteś głupi, czy tylko udajesz? — wycedził Orion, wbijając ostry wzrok w niesfornego studenta, którego zdecydowanie nie interesowała sztuka warzenia eliksirów. Był pasjonatem iluzji, co Crystal wiedziała od dawna.

Kroniki Lumeny: Księga pierwsza • KsiężycWhere stories live. Discover now