• V •

230 28 67
                                    



Pomieszczenie sprawiało, że czuł się bezpiecznie, co jeszcze kilka lat temu powodowało w nim nieufność. Było ciepło, ale nie za ciepło. Wiszące na suficie lampy oświetlały cały gabinet, jednocześnie nie wywołując bólu głowy. Siedział na wygodnym szaroniebieskim fotelu, w którym delikatnie się zapadał, a pod plecami miał wzorzystą błękitną poduszkę. Tuż obok niego stała kanapa tego samego koloru, a naprzeciwko drugie takie samo siedzenie.

Na drugim fotelu siedziała niemal pięćdziesięcioletnia kobieta, ale nie było po niej widać wieku, który Adrastos znał, ponieważ nie było to ich pierwsze spotkanie. Wyglądała młodo i na ten typ, co pił rano wymyślne koktajle owocowe z zielonymi liśćmi, jadł jedynie zdrowe posiłki, a potem szedł biegać i wdychać świeże powietrze. Makijaż miała delikatny i, gdyby nie znajomość przez Flinta tego tematu, powiedziałby, że go wcale nie miała, nie licząc delikatnie wchodzącego w czerwień błyszczyka. Blado rude włosy z blond refleksami miała upięte w eleganckiego kucyka, a na czoło opadała jej grzywka. Przenikliwe błękitne oczy wpatrywały się w niego z uwagą, a jej twarz zdobił miły, ale niewielki uśmiech. Zadbane dłonie położyła na swoich jasnych dżinsach, w które wsadziła białą koszulę.

Niedaleko niej lewitowało samopiszące pióro z notatnikiem.

— Jesteś dzisiaj cichy — skomentowała spokojnie Clara Wright, gdy po pięciu minutach od wejścia do gabinetu Adrastos wciąż milczał.

Nie patrzył na nią, a na stojący pomiędzy nimi stolik do kawy, na którym stało biało-czarne opakowanie chusteczek i biała doniczka ze storczykiem.

— Bo nie wiem od czego zacząć — wyznał szczerze, bo w ciągu ostatniej doby wydarzyło się więcej niż przez resztę tygodnia. Jego uczucia były jedynym wielkim bałaganem i nie wiedział, od czego zacząć sprzątanie.

— Jak tam twoja córka? — Zapytała delikatnie kobieta, a on zaśmiał się cicho pod nosem.

— Wygadana, jak zwykle i ciągle nie może się przekonać do kuzyna — powiedział i uśmiechnął się pierwszy raz od przyjścia. Spojrzał Clarze w oczy. — Powiedziała, że nie możemy razem spać, bo ona nam wystarcza.

Zaśmiali się. Terapeutka zmarszczyła brwi i lekko przekrzywiła głowę w bok.

— I jak się z tym czujesz?

— Jest jedynaczką od tylu lat — stwierdził zgodnie z prawdą. — Z pewnością nie chciałaby, aby cała nasza uwaga przestała skupiać się na niej. Zwłaszcza, że teraz ma styczność z tym, jak wygląda życie z noworodkiem.

— Myślisz, że ją rozpieszczacie?

— Nie — zaprzeczył natychmiast, kręcąc głową. Starali się trzymać swego rodzaju zasady i nie pozwalali małej na wszystko, o co tylko prosiła. Nie, żeby to była jego zasługa. To Lily dbała o zachowanie pewnego rodzaju stanowczości. — Jasne, że czasami jej trochę odpuścimy, ale mimo wszystko, wiemy, że nie możemy pozwalać małej na wszystko.

Jeszcze zanim otworzyła usta, wiedział, co za temat zaraz się pojawi.

— I jak się czujesz z tym, że Cherry nie chce rodzeństwa? —Jej mimika nagle wyglądała mniej radośnie, a Adrastos zamyślił się na chwilę.

— Pewnie przesadzam, ale czasami biorę to znak — westchnął i usiadł nieco wygodniej. Na samym początku terapii zawsze był trochę spięty i zestresowany, a dopiero po kilku minutach czuł rozluźnienie i jakieś zrelaksowanie.

— Znak? — Chciała, żeby mówił konkretniej. Często wspominała o tym, że bardzo dystansował się od swoich przeżyć i uczuć, poprzez dramatyzowanie, żarty i mówienie o ciężkich tematach bardzo zwięźle.

• WISIENKA NA TORCIE •Where stories live. Discover now