• IV •

240 28 101
                                    


!!okej, uprzedzam, że w rozdziale pojawi się temat nadużywania alkoholu przez ojca Adrastosa i ogólnie niefajnej sytuacji rodzinnej!!

Adrastos wiele razy sądził, że przeżył najstraszniejsze wydarzenie swojego życia i za każdym razem był w błędzie. W danym momencie te przerażające sytuacje, które zostały przez niego tak określone, faktycznie mogły się takimi wydawać, ale w perspektywie lat zawsze zostawały pobite przez inne. Wszystko zależało od wieku i dojrzałości Flinta.

Kiedy miał dziewięć lat, najstraszniejszy był wyjazd starszego brata do szkoły. Nie znał życia bez Evandera, który na swój sposób starał się chronić Adrastosa przed konfliktem rodziców. Dwa lata później nadeszła kolejna przerażająca zmiana, która okazała się gorsza od poprzedniej – sam jechał do Hogwartu i tym razem obydwoje zostawiali mamę samą w domu i nie mogli chronić jej przed ich ojcem. Wtedy jeszcze wierzyli, że kontrolowali sytuację rodzinną samą swoją obecnością i zawsze mogli wkroczyć, zareagować.

Nie wiedzieli, jaką ulgę poczuła ich matka, gdy odjechali pociągiem z peronu, bo w ten sposób to ona mogła ich chronić przed doświadczeniami, które żadne dziecko nie powinno być świadkiem.

Nie zapomniał także o tym, jak krew szumiała mu w uszach, gdy pierwszy raz uciekł z domu. Miał piętnaście lat i trwały ferie świąteczne. Mama przygotowywała świąteczny obiad przy pomocy zatrudnionych skrzatów domowych, gdy do kuchni wkroczył zataczający się Marcus. Siedzący przy ladzie Evander urwał opowiadanie rodzicielce i bratu o swojej nowej pracy i zacisnął usta w cienką linię, gdy Rhea skurczyła się w sobie na widok męża. Starszy Flint dawno nie widział ojca, bo sam wyprowadził się natychmiast po skończeniu szkoły.

Adrastos zacisnął mocno dłonie na swoich dżinsach, wbijając sobie paznokcie w uda. Zagryzł mocno zęby, zapominając o trzymanym w buzi lizaku, który pokruszył się na jego języku.

— Syn marnotrawny wrócił do domu — wybełkotał Marcus, opierając się ramieniem o wejście do kuchni. Zmierzył Evandera oceniającym i zamglonym wzrokiem. Prychnął i pokręcił głową. Zaczął podchodzić bliżej starszego syna, nie zwracając uwagi, jak młodszy odwraca wzrok i z trudem przełyka resztki lizaka razem ze śliną, próbując powstrzymać mdłości spowodowane nerwami. Rhea szybko zastąpiła drogę męża, ale on jedynie zepchnął ją ze swojej drogi, nie zwracając uwagi na gruchot szafki, na którą wpadły. Skrzaty natychmiast ruszyły jej na pomoc.

Marcus wycelował w syna palcem.

— Moja osobista porażka — wycedził i splunął na podłogę. Adrastos siedział jak sparaliżowany. — Wszystko miałeś! I nie jesteś w stanie dać mi tego jednego! Tyle lat treningu wyrzucić w błoto! Zmarnowałeś mój czas i pieniądze!

Evander wyglądał, jakby lata złości zaczynały się w nim gotować.

— Może gdybyś mniej chlał, byłbyś w stanie utrzymać się na miotle i nie przelewałbyś na mnie swoich niespełnionych ambicji — warknął Evander, ale jego głos się trząsł. Nigdy nie odpowiadali na zaczepki ojca. Słuchali ich i mieli nadzieję, że sobie pójdzie, gdy skończy.

— Ty niewdzięczny gówniarzu! — Zawołał Marcus, a chwilę później jego pięć uderzyła syna w policzek. Adrastos się skrzywił i wbił sobie paznokcie jeszcze głębiej w uda, próbując skupić się na bólu zamiast na narastającej panice i chęci wrzasku, płaczu. — Jak śmiesz! Jak śmiesz!

— Marcus! — Krzyknęła z przerażeniem Rhea i odgoniła od siebie zmartwione skrzaty, aby móc ruszyć na pomoc synowi. Złapała za ramię męża, odciągając go od osiemnastolatka, który masował się po policzku i wypluł krew na dłoń. — Marcus, to twój syn! Uspokój się!

• WISIENKA NA TORCIE •Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz