Rozdział 3

11.9K 1.1K 385
                                    

Ellie przez kilka sekund stała oparta o framugę drzwi i przyglądała się obrazkowi przed sobą. Białe szpitalne ściany, kroplówka, wielkie okno i dwójka nastolatków, która zapadła w sen. Dziewczyna leżała na łóżku, a chłopak siedział na krzesełku i opierał głowę o skrawek materaca. Jedna z jego dłoni delikatnie obejmowała tę należącą do dziewczyny. Druga dłoń spoczywała na jej czole, jakby nieustannie zmierzył jej temperaturę. Jakiś czas temu pielęgniarka powiedziała, żeby informować o gorączce. Było to ważne, bo leki, które dostała należały do silniejszych i mogły wywołać nagłe podskoczenie temperatury ciała, które natychmiast trzeba zwalczyć. 

Russell sam wyznaczył się na jej strażnika. 

Obrazek był uroczy, ale zakłamany. Zakłamany, bo tylko jedno z ich dwójki spało. Russell udawał od paru godzin, co było istnym absurdem, ale i gestem łapiącym za serce. 

— Jesteś dla nich godnym przeciwnikiem — kobieta odezwała się szeptem i weszła w głąb sali. 

Chłopak się nie poruszył. Wciąż jego czoło opierało się o materac, a braki były zwieszone w dół. Dla każdego, kto spogląda tylko przez chwilę wydawać się mogło, że Russell naprawdę śpi. Ale Ellie robiła to od kilku minut i widziała drobne szczegóły, które świadczyły o tym, że był nieustannie czujny. 

Miała ochotę się zaśmiać, bo River wybrała chłopaka, który był niemożliwą mieszanką jej czterech ojców. Jeśli to przeżyje, to nic w życiu nie będzie dla niej niemożliwe.

— Wiem, że nie śpisz —  powiedziała. —  Nie musisz udawać, nie powiem im. 

Dopiero po tych słowach chłopak uniósł głowę. Wyglądał na niewyspanego, ale zdeterminowanego, by nie zaznać snu przez całą noc. Jego oczy były podkrążone i czerwone. Włosy trochę sterczały, a kark strzykał przy każdym ruchu. Pozycja nie wyglądała na najwygodniejszą i pewnie jego plecy bolały. Tak samo jak prawie wszystkie mięśnie, które od kilku godzin były napięte. 

—  Jest szósta nad ranem —  powiedziała. — Czy za dwie godziny nie zaczynasz piątkowych zajęć?

— Tak, wydaje mi się, że tak. 

Ellie pokiwała głową i zajęła miejsce na drugim krzesełku. 

—  Nieźle to wymyśliłeś. 

—  Chyba nie wiem o czym jest mowa. 

—  Udawałeś, że śpisz, żeby nie wygonili Cię z sali —  wyjaśniła. —  To sprytne.  

— Oni nie grają czysto, więc czemu ja mam? — zapytał, a jego spojrzenie od razu przesunęło się na twarz River, która wymamrotała coś przez sen. 

Ellie przyglądała się temu i coś złapało ją za serce. Było to przyjemne i ciepłe, oblewało spokojem. Sama postanowiła wstać z samego rana i odwiedzić River, by ta po przebudzeniu nie była sama. Vincent i pozostała trójka wróciła chwilę po piątej nad ranem, żeby opracować plan. Czymkolwiek to było. Pielęgniarka poinformowała Ellie, że nie mogą tyle przesiadywać u dziewczyny, bo zaraz każdy będzie chciał to robić, a sala pacjenta powinna być pusta i gotowa do reakcji lekarzy. 

Ellie to rozumiała. 

I rozumiała, że żaden z mężczyzn nie opuściłby River, gdyby nie mieli jakiegoś poważnego powodu. Dlatego tak bardzo martwiła się tym ich planem. Cokolwiek zamierzali zrobić, to będzie miało koszmarny koniec. Czuła się winna całemu zajściu i to dlatego chciała być tutaj z samego rana. Porozmawiać z River, przeprosić ją za swoje spóźnienie. Za to, że nie odebrała jej na czas. Przed oczami stanął jej obrazek z czwartkowego popołudnia. Podjechała na umówione miejsce i zobaczyła zamieszanie przy pasach. Samochody, ludzi. Słyszała krzyki i nigdzie nie widziała River. Nie mogła nawet opisać jak jej serce ściskało się z paniki. Pamięta tylko jak zgarnęła River w ramiona i czekała na przyjazd karetki, modląc się by dziewczynie nic nie było. 

Czterech Ojców River Conway | TOM I & II ✓ [W SPRZEDAŻY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz