XII

212 27 5
                                    

!Pojawiają się wulgaryzmy!
***

No i stało się. Umarłam.

Tak przynajmniej myślałam, gdy pochłonęło mnie światło. Nie wiedziałam, gdzie się znajdowałam. Czy było to jeszcze Śnienie, czy może jakieś trefne zaświaty? Ale czy po śmierci nadal może gnębić taki parszywy ból głowy? Cóż, chyba tylko w Piekle, a to miejsce raczej go nie przypominało. Kiedyś oczywiście nie byłabym taka pewna, ale skoro niedawno osobiście je odwiedziłam, to miałam już jakieś rozeznanie.

A teraz znajdowałam się dosłownie pośrodku niczego.

Wokół nie było żywej duszy. Zniknął Morfeusz i miałam szczerą nadzieję, że nic mu się ostatecznie nie stało. John niszczący rubin to ostatnie, co pamiętałam. Próbowałam nawoływać, próbowałam się przemieszczać, ale nadal miałam tyle samo białej plamy przed sobą, co i za sobą. Powoli narastała we mnie panika.

Weź się w garść, Hope. – strofowałam się w myślach, próbując coś wykombinować.

W głowie istotnie zaświtał mi pewien plan i gdy chwilę później przetrząsałam kieszenie w poszukiwaniu resztek piasku Snu, nagle na horyzoncie zamajaczyły mi jakieś cienie. W pierwszej chwili struchlałam nie wiedząc, czy to przyjaciel, czy może wróg, czy jeszcze coś innego. Po takich przygodach byłam już gotowa na wszystko. Może to John odniósł zwycięstwo i teraz wysyłał za mną w pogoń jakichś skrytobójców?

Boże, oby nie.

Cienie zaczęły się zbliżać, a im bliżej mnie się znajdowały, tym nabierały kształtów bardzo przypominających te ludzkie. Moje oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu, gdy chwilę później miałam przed sobą trzy kobiety. Były do siebie bardzo podobne, jednak niewątpliwie różnił je wiek. Jedna była całkiem młoda i urodziwa, druga raczej dojrzała, a trzecia zupełnie posiwiała. Wszystkie trzy odziane były w długie szaty i robiły prawdziwie imponujące wrażenie.

- Proszę, proszę, więc to jest ta cała Hope Burgess. – odezwała się pierwsza, ta najstarsza, a gdy już miałam pytać, skąd zna moje imię, odezwała się druga.

- O, jej jasnowłosa główka już pracuje. Pewnie się zastanawia kim jesteśmy i skąd ją znamy.

Powiedzenie, że mnie lekko zamurowało, byłoby niedomówieniem.

- Spokojnie siostry. Nie widzicie, że i tak się lęka? – przemówiła ostatnia, najmłodsza, a pozostałe pokiwały głowami.

- Co...tu się dzieje? – wydukałam, siląc się na spokojny ton, choć do spokoju ducha było mi daleko. – Gdzie jestem?

- To właściwie trudno stwierdzić. – przyznała jedna z nich, wykrzywiając usta i rozglądając się wokół. - Ale też, czy to takie ważne, wiedzieć gdzie się jest?

- A może gdzie się było?

- Czy będzie? – mówiły jedna przez drugą, a ja byłam coraz bardziej zdezorientowana.

Przytknęłam dłoń do czoła i wzięłam głębszy wdech, po czym wypuściłam powietrze ze świstem.

- Nie denerwuj się, złotko. – poleciła ta, która najbardziej z nich wszystkich przypominała matkę. – Jesteśmy tu, by wyświadczyć ci przysługę.

- Przysługę? Mnie? – dziwiłam się. – Przecież ja was nie znam. Wy mnie też nie. – dodałam już mniej pewnie.

- Błąd! – wykrzyknęła od razu najstarsza, na co aż podskoczyłam. – Ty nas może nie znasz, ale my ciebie już od dawna. No, chociaż nie osobiście.

Przynieś mi sen ~ SandmanWhere stories live. Discover now