XI

175 26 5
                                    

!Ostrzeżenie dla wrażliwych na krew!

*

Byliśmy żywi.

Nadal nie mogłam w to uwierzyć, gdy chwilę później znaleźliśmy się na bezpiecznej i znajomej ulicy Londynu. W zasadzie każda ulica wydawała się bezpieczna, jeśli porównywało się ją do samego Piekła.

Ta świadomość sprawiała, że miałam ochotę ucałować ziemię, na której stałam. Spojrzałam na Morfeusza, by przekonać się, że nic mu nie jest. Znów miał na sobie ten nieśmiertelny, czarny płaszcz, podobnie jak i nieśmiertelny grymas na twarzy. Z tą różnicą, że tym razem dzierżył pod ręką hełm z kości demona.

- No i co teraz? - usłyszałam swój głos.

- Co teraz? Właśnie zwialiśmy sprzed nosa samego Lucyfera, a ty pytasz co teraz? - oburzony Matthew prawie wstępował mi na nogę. - Mamy ten cholerny hełm i żyjemy. Może czas trochę odpocząć od przygód, w których istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że możemy zginąć?

- Nie. - odezwał się Morfeusz, nie patrząc na nas. - Został jeszcze rubin. Najważniejsze narzędzie.

- Możesz go znaleźć? - spytałam z nadzieją.

Morfeusz skinął głową.

- Z pomocą hełmu będzie to łatwiejsze.

- Yyy przepraszam, ale czy pominęliśmy gdzieś moment, w którym LEDWIE USZLIŚMY Z ŻYCIEM?! - Matthew przerwał naszą wymianę zdań, rozdzierając się na całe krucze gardło, czego zwieńczeniem było donośne skrzeknięcie.

Milczałam. Nie wiedziałam, czy powinnam poruszać temat tego, co zaszło podczas pojedynku. Sama w zasadzie nie byłam pewna, co miało miejsce. Powiedział, że jest Nadzieją. Powiedział to patrząc na mnie i wygrał z samym Lucyferem. Jakimś sposobem usłyszał moje myśli. A może to był czysty przypadek? Może jak zwykle dopowiadałam sobie zbyt wiele? Albo ta Nadzieja nie miała nic wspólnego ze mną?

Ale jednak czułam, po prostu czułam, że było inaczej. Takiej dziwnej więzi, której wtedy doświadczyliśmy, nie czułam nigdy wcześniej. To było jak jakaś magia. Zastanawiałam się, czy on odczuwał to podobnie. Rozważał to, czy zapomniał równie szybko, jak opuściliśmy Piekło i jego niechlubnych mieszkańców? Już otwierałam usta, by wypowiedzieć na głos te pytania, lecz mnie uprzedził.

- Hełm pokaże mi, gdzie jest rubin. Udam się tam, odzyskam go i wrócę do Śnienia, by je naprawić. - wyliczał, patrząc na mnie z ukosa. - Jeśli chcesz, możesz teraz odejść.

Zamrugałam oczami w kompletnym zaskoczeniu. Nie takich słów się spodziewałam. Po tym, co wspólnie przeszliśmy, by odzyskać te narzędzia, on chciał mnie odesłać, gdy byliśmy już na samym końcu? Myślałam, że... Myślałam... Sama nie wiem, co sobie myślałam.

- Odejść? - powtórzyłam za nim, zdezorientowana. - Ale przecież...?

Milczał. Patrzył na mnie tylko tymi swoimi oczami, jakby badając moją reakcję. A co ja mogłam zrobić? Stałam tam i patrzyłam z kolei na niego, aż pomiędzy brwiami pojawiła mu się zmarszczka.

- Jak to Hope ma sobie iść? Przecież jesteśmy drużyną. - odezwał się stojący pomiędzy nami Matthew, ale nikt zdawał się go w tamtej chwili nie słuchać.

- Nie rozumiem. Zdawało mi się, że chciałaś wrócić do domu. - zauważył niepewny, a ja przygryzłam wargę.

- No tak, ale... - szukałam odpowiednich słów. -Nie wiesz, gdzie jest rubin. Co jeśli jeszcze ci się przydam?

Przynieś mi sen ~ SandmanWhere stories live. Discover now