X

17K 981 202
                                    

Zabawa trwała już od kilku godzin. W klubie było masa osób. Na scenie rządził DJ, a za barem stało kilku barmanów, obsługujących wszystkich po kolei. Było tłoczno, ale nie panował wielki ścisk tak, jak w tych bardziej popularnych klubach. Było ciemno, a większość dekoracji, które przywiesiłyśmy dzisiaj rano było już poturbowane, a przez zgaszone światło i tak słabo było je widać. Poza tym bawiłam się świetnie i mogłam śmiało stwierdzić, że to najlepsze urodziny, jakie kiedykolwiek urządziłam. Wszyscy ciągle wariowali i pili. Nie widziałam jeszcze, ani jednej osoby, która narzekała na imprezę. Ani trochę nie żałuję, że zaprosiłam tyle osób i mimo tego, że niektórych nawet nie znałam. I tak było niesamowicie!

Cały czas śmigałam na parkiecie z przeróżnymi osobami. Potem szłam do baru po drinku i przynosiłam je do loży. Wygłupiałam się z Dean'em i tańczyłam z Lori. Nawet Adam zachowywał się przywoicie.

- Holly, chodź szybko! – zawołała nagle Lori i pociągnęła mnie do wyjścia z loży.

Muzyka nagle ucichła i w klubie zrobiło się ciemniej. Słychać było tylko rozmowy gości, którzy byli tak samo skołowani sytuacją, jak ja.

Przecisnęłyśmy się na środek sali między tłumem ludzi i wtedy ktoś zasłonił mi oczy na kilka sekund. Kiedy znowu mogłam dojrzeć wszystkie goście zaczęli głośno śpiewać „sto lat", a moja mama wiozła duży tort z dziewiętnastoma świeczkami.

Tak na marginesie, wyglądała lepiej ode mnie. Miała na sobie obcisłe czarne spodnie z dziurami i mój T-shirt z logo „My Chemical Romance", a do tego buty na wysokiej koturnie.

Zaczęłam się śmiać i lekko zarumieniłam się. To było dosyć zawstydzające. Ja stojąca na środku Sali i wszyscy dookoła śpiewali z lekkim zażenowaniem.

- Wszystkiego najlepszego, Holly! – zawołała mama i uściskała mnie.

Wszyscy zaczęli bić brawo i gwizdać. Lori zaczęła kroić wszystkim ciasto, a mama podeszła do mnie z mała torebeczką. Drugi prezent? Zawyżyła standardy.

- Naj, Holly – wręczyła mi torebeczkę.

Ciekawa, szybko wyjęłam z niej pudełko z Aparta, a w środku znajdował się złoty naszyjnik z mały serduszkiem. Moje oczy zrobiły się, jak pięć centów. Byłam zaskoczona tym prezentem, a zarazem mega szczęśliwa. Marzyłam o nim. Moja mama była najlepsza!

- Ale to nie ode mnie – oznajmiła tajemniczo.

- A od kogo? – zmarszczyłam czoło.

- Zgadnij – mruknęła.- Ja spadam, umówiłam się na drinka, więc nie licz na podwózkę. Zamów sobie taksówkę i nie szalej. Widzimy się w domu, pa.

Mama zostawiła mnie kompletnie zdezorientowaną, na parkiecie. Czy... Czy to możliwe, że Luke kupił mi ten naszyjnik? Ale jak? Przecież... Nie zna mojego adresu, nawet nie mówiłam mu, że podoba mi się ten naszyjnik. Joan Duhmel, ty szczwana bestio! To był spisek przeciwko mnie. O mój Boże, Luke pamiętał o moich urodzinach i nawet kupił mi prezent, a nigdy nie widział mnie na oczy. To jest niesamowite!

Chłodne dłonie ostały na moich biodrach a czyjaś głowa schowała się w zagłębieniu mojej szyi. Od razu wyczułam, że to Adam. Po perfumach.

- Idziemy na górę na chwilę? – zapytał i pocałował mnie w miejsce za uchem.

Na chwilę odpłynęłam pod jego dotykiem, ale potem oprzytomniałam. Nie mogłam dopuścić się tego błędu już drugi raz. Jeśli mam ruszyć naprzód to bez Adama. Albo rybka, albo akwarium.

- Nie – odparłam słabo.

- Co?

- Nie – powtórzyłam stanowczo. – Nie chcę takiej znajomości. Nie mam ochoty ciągle chodzić z tobą do łóżka, kiedy następnego dnia ty obrabiasz kolejna panienkę, Adam. To się musi skończyć.

We Met On Twitter |l.h|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz