Rozdział 6

2.8K 196 86
                                    

M A R Z E C

– Dlaczego bobry robią tamę? – zapytał Erwin, od pięciu minut grzebiąc zimną frytką w keczupowej brei, rozsmarowanej na krawędzi talerzyka.

– Bo szą piełdołnięte. – Siedzący naprzeciw niego David żuł posiłek, który ledwo mieścił mu się w ustach. Kiedy przełknął pokaźny kęs wegetariańskiego burgera, odbił piłeczkę: – A po chuj ci to wiedzieć?     

– Ciekawi mnie, jak to działa. No bo pomyśl: taki bóbr ssie sobie mleko matki i skąd jemu się nagle bierze, że jak dorośnie, to zostanie budowniczym? One się na to ugadują, czy mają jakiś instynkt? Gdyby wziąć takiego bobra i wychować z dala od reszty plemienia, to czym on się wtedy zajmie?

Zaśmiałem się pod nosem, podsłuchując prowadzoną kilka stołów ode mnie rozmowę.

Była sobota. Ostatni weekend marca chylił się ku końcowi i wkrótce miał nas zastać kwiecień. Zima pognała hen daleko, a ja z radością zamieniłem puchową kurtkę, zbytnio kojarzącą się z maskotką Michelin, na lekką, dwukolorową katanę.

Od pamiętnego poranka, kiedy Vasquez podjechał pod Burger Shota skradzionym radiowozem, minął ponad miesiąc. Przez ten czas Erwin szczęśliwie doszedł do siebie i teraz już tylko utykał, marudząc wszem i wobec, że nie potrzebuje dwudziestoczterogodzinnego nadzoru.

Zgodnie z relacją naocznych świadków, pierwszą rzeczą, jaką zrobił po przebudzeniu, było natychmiastowe zerwanie się z miejsca i kulawy bieg do lustra, w następstwie którego wydarł się na całe gardło, przeczesując w szale niepoukładane włosy z kasztanowym odrostem. Heidi jeszcze tego samego dnia zmuszona była pojechać do drogerii po dwa opakowania rozjaśniacza i tubkę szarej farby w odcieniu Silver Ash. W przeciwnym razie nigdy by się nie uspokoił.

Gdy odzyskał unikatowy wygląd, a silne środki przeciwbólowe zaczęły tracić swą magiczną moc, wrócił do zakurzonego mieszkania, wypił dwa litry coli, rozegrał mecz w Fortnite i zasnął.

Nasze ponowne spotkanie odbyło się spontanicznie. Pewnego popołudnia zjawił się w restauracji bez zapowiedzi, mimo że przyjaciele stanowczo odradzali mu wysilanie mięśni. Nie wspominając już o kategorycznym zakazie paradowania w miejscach publicznych bez maski, kiedy na każdym słupie telekomunikacyjnym widniał plakat z jego podobizną, opatrzony obietnicą małej fortuny dla tego, kto doprowadzi zbiegłego kryminalistę na komendę.

Zamówił zestaw dla dzieci z cheeseburgerem i lodami waniliowymi, a gdy odbierał jedzenie, pozwoliłem sobie zapytać go o samopoczucie i zaproponowałem zorganizowanie wspólnego napadu. No, może nie do końca zaproponowałem. Rzuciłem coś w stylu: „Może jakiś banczyk, kurde, ten...?", a potem zacząłem się jąkać z nerwów.

Nic dziwnego, że kazał mi spierdalać.

Carbonara, chodzący za nim jak pies przewodnik, zaśmiał się wtedy głośno. Aż nagle do całego zajścia niespodziewanie wkroczył Vasquez. Uciszył Nicollo jednym spojrzeniem i przedstawił mnie uprzejmie Erwinowi, obiecując, że w razie czego jestem do jego dyspozycji.

Erwin przekrzywił głowę. Przypatrzył mi się oceniająco. Coś wymruczał. Na sam koniec jednak stwierdził bezpardonowo, że powinienem zmienić swój aktualny wygląd, bo w czarnych włosach opadających na czoło i z okrągłymi kolczykami w uszach za bardzo przypominam mu pewnego policjanta, słynącego z przewlekłych stanów depresyjnych.

Umówiłem się do fryzjera jeszcze tego samego dnia.

Ostatnie miesiące, spędzone na ponurej stagnacji w areszcie, sprawiły, że lider Zakshotu miał do nadrobienia sporo zaległości. Jego umysł, jak to ujął Dia, uschnął i po powrocie bez ustanku potrzebował bodźców, aby nasiąknąć wrażeniami od nowa. Toteż wszyscy przyjaciele za plecami Erwina ustalili harmonogram zmian, według którego nawet przez krótki moment nie mógł on pozostać sam. Miało to zminimalizować ryzyko narobienia głupstw. Przez pierwszy tydzień, kiedy dochodził do siebie, lwią część dnia spędzając na leżeniu w łóżku, taki system zdawał swój egzamin. Od rana oglądał seriale z Dią i Laborantem, popołudniami Kui wprowadzał go w poczynione w świecie przestępczym matactwa, a wieczorami udawał się na spokojne przejażdżki z Carbonarą. Noce Heidi w całości zarezerwowała dla siebie.

Drive Me Crazy || BlacharyWhere stories live. Discover now