A w domu wcale nie mieszkał sam. Bo jego związek z Louisem przetrwał, nawet jeśli po drodze napotkali na kilka większych problemach, choć przecież każda relacja się z takimi mierzyła. Czy to właśnie wspominany Niall, czy czasy kiedy obydwaj pracowali tak dużo, że ledwo się widzieli. Wtedy zakończyło się to dużą kłótnią, chociaż pogodzili się po kilku godzinach, kiedy Harry wszedł do sypialni, przytulając się do leżącego w łóżku Tomlinsona i prosząc, żeby więcej nie walczyli o takie rzeczy, aby nie skończyli jak Zayn z Liamem. Louis szybko się zgodził, samemu również przepraszając. Jeżeli chodziło o zakładanie rodziny, nie zdecydowali się ani na dziecko, ani na zwierzę, chociaż wiele o tym rozmawiali. Jednak żaden z nich nie chciał ryzykować swoich karier, dlatego zdecydowali, że odpuszczą sobie, może gdzieś bliżej emerytury zaopiekują się psiakiem czy dwoma.

Musiał jednak przerwać swoje przemyślenia, ponieważ dotarł do swojego gabinetu. Otworzył drzwi, nie czując nawet specjalnego zdziwienia, że te były otwarte. Bo to wcale nie tak, że wiedział, kto mógł się tam bez większego problemu dostać, nawet jeśli nie byłoby go w środku. Dlatego nawet nie udawał zaskoczenia, widząc Louisa siedzącego za biurkiem, jakby był u siebie.

— Doktorze Tomlinson, czekałem na pana.

Przewrócił oczami, ale na jego twarzy pojawił się uśmiech.

— Z tego co pamiętam, nadal mam swoje nazwisko, kochanie.

— Ale to wcale nie przeszkadza mi w nazywaniu cię w taki sposób — odpowiedział Louis, również wyglądając na zadowolonego.

— A ty co jesteś taki szczęśliwy? — zapytał Harry, podchodząc bliżej i nim usiadł na blacie swojego biurka, nachylił się, aby połączyć ich usta.

Spojrzał na Louisa. Karmelowe kosmyki stały się już srebrne, a na twarzy pojawiło się więcej zmarszczek. Harry jednak nadal tak samo mocno go kochał.

— A nie mogę być?

— Nie powiedziałem, że nie możesz, ale zwykle siedzisz i marudzisz. Nie znam cię od wczoraj, a ostatnio zrobiłeś się nieznośny.

— Wcale nie jestem nieznośny.

Harry spojrzał na niego, wiedząc o wiele lepiej, jaki był Louis. Wytrzymał z nim w końcu ostatnią dekadę, więc mógł o tym naprawdę dużo powiedzieć i wcale nie oszukiwał.

— No, to co ci tak chodzi po głowie? — zapytał młodszy z nich.

— Wiesz, że to zaraz będzie nasza rocznica ślubu.

— Mhm, ostatnią spędziliśmy ratując ludzi po wypadku, kiedy w szpitalu zrobił się taki syf, że nikt nie wiedział w co wsadzić ręce. Mieliśmy iść wtedy na kolację do naszej ulubionej restauracji, pamiętasz? A dwie temu byłeś na konferencji w Stanach. Za to trzy lata tem...

— Harry, skarbie, i tak potem wszystko sobie wynagradzaliśmy.

— Mhm, oczywiście. To możemy wrócić do pytania, dlaczego jesteś taki zadowolony?

— Bo może udało mi się nakusić nowego dyrektorka na wolne dla ciebie i dla mnie, żebyśmy mogli wyjechać gdzieś na tydzień? Wiesz, może i przez ciebie zrobiłem się miękką fujarą, ale jak chcę, to jeszcze potrafię podnieść swój własny autorytet.

Harry aż uniósł brwi, kiedy usłyszał takie rewelacje. Bo nie tego się spodziewał, ale musiał przyznać, że kiedy po dosłownie kilku sekundach do jego głowy przyszła myśl o kilku dniach wyłącznie z Louisem, najlepiej gdzieś daleko od Londynu i szpitala... Nie sądził, że cokolwiek wcześniej w jego życiu mogłoby być aż tak pociągające.

— Czyli w końcu jedziemy na wakacje? Ale że ja i ty?

Tomlinson potwierdził kiwnięciem głowy.

— Co powiesz na Jamajkę? Może i tydzień nie będzie szaleństwem, bo wolałbym zabrać cię z daleka od całego świata na dobry miesiąc, ale to zawsze coś innego.

I jak Harry mógłby nie zgodzić się na kilka dni w cieple, w towarzystwie swojej ukochanej osoby i niemyślenie o czymkolwiek innym jak tylko i wyłącznie odpoczynek.

Nie mogli spędzić jednak w tym jednym momencie za dużo czasu razem, kiedy Louis musiał wracać na oddział. Nie przeszkodziło mu to jednak w tym, aby pocałować z całą pasją Harry'ego, zanim nie wyszedł. A brunet oglądał się przez ramię, nawet kiedy drzwi gabinetu już od dobrych kilku minut.

A kiedy tak siedział dalej na biurku, w jego głowie pojawiła się myśl, że chociaż w sercach każdego z nich — a nie mówił wyłącznie o sobie i swoim paskudnym, marudzącym mężu — pojawiało się mniej lub więcej szwów, to finalnie niezależnie od wszystkiego każda rana, nawet ta największa miała się zabliźnić, prowadząc ich w kolejne lata, pełne spokoju i wspólnych chwil.



Koniec.


✓ | Stitches On Our HeartsWhere stories live. Discover now