11

693 46 5
                                    

Po tym małym, niespodziewanym wydarzeniu, jakie miało miejsce z Anthonym — a może raczej z jego dziwacznym komentarzem — życie szybko wróciło do normalności. Dosłownie kolejnego dnia Harry nie miał już ani chwili, aby móc myśleć o chłopcu z połamaną nogą. Praca jak zawsze zabierała każdą cząstkę jego umysłu, kiedy on koncentrował się na pacjencie.

Teraz jednak wracał z kolejnego grupowego obchodu, tym razem bez żadnych rewelacji. To nie doktor Tomlinson ich pilnował, tylko inny lekarz. Starszy, z uśmiechem i chcący pomóc każdemu. Było to coś zupełnie innego niż to, do czego zdążył przyzwyczaić ich szatyn, stojąc nad nimi dosłownie z zegarkiem.

Obok niego szedł Monroe i szczerze, Harry naprawdę był w stanie wmarzyć sobie lepsze towarzystwa. Ale ponieważ nie chciał być skończonym bucem, wdał się w rozmowę z tym nieco roztrzepanym i niepewnym siebie kolegą.

— Ach, Harry, jestem dzisiaj taki szczęśliwy! — powiedział ten z zadowoleniem, wyglądając, jakby naprawdę znalazł skarb największej wagi.

Brunet zdziwił się. W czasie obchodu co prawda Monroe nie popełnił jakiejś szczególnej gafy i nie brzmiał jakby miał zaraz zemdleć ze stresu, ale Styles nie wiedział, czy można było to przypisywać w kategoriach największego szczęścia i spełnienia.

— Coś się stało, że jesteś taki radosny? — zapytał brunet, ciekawiąc się delikatnie, o co tak naprawdę chodziło.

— Nie uwierzysz w to, co się wczoraj wydarzyło. Aż do tej pory nie mogę w to uwierzyć i musiałem się aż dwa razy uszczypnąć, chociaż chyba nie podziałało.

— Czyli?

— Wziąłem ze sobą wczoraj książkę doktora Tomlinsona. Wiesz, chciałem poczytać w wolnym czasie, a to jest naprawdę dobry tytuł. Jasne, powinien czytać magazyny i nowe artykułu o nowych chorobach, metodach leczenia, ale czasami stare też jest dobre. No i niosłem ją ze sobą, chciałem gdzieś posiedzieć chwilę i poczytać.

W głowie Harry'ego pojawiły się domysły, dokąd mogła prowadzić ta historia. Nie chciał się jednak zapędzać, więc kiwał jedynie głową, niemal błagając o to, aby nie usłyszał tego, czego najbardziej się obawiał.

— No i jak szedłem... — mówił dalej Monroe, wyglądając jak pięcioletnie dziecko, które dostało największy prezent w rodzinie. — To wpadłem na doktora Tomlinsona. Na początku nie wiedziałem, czy mam się usunąć na bok albo się schować. Ale w tych moich myślach tak bardzo się zagapiłem, że na niego wpadłem. Całe szczęście, że nie niósł niczego do picia! I powiem ci, że on to chyba jest z kamienia, bo ja zaraz poleciałem na ziemię, a on trzymał się na nogach.

— Nic sobie nie zrobiłeś?

— Nie, nie, jakbym zrobił, to by mnie teraz tutaj nie było, tak myślę. No i przeprosiłem go, a on zobaczył, że trzymałem jego książkę. Spaliłem się wtedy jak głupi! Cały czas marzyłem, żeby mieć jego autograf i jakoś chyba to z siebie wyrzuciłem.

I właśnie tego obawiał się Harry najbardziej. Znając różnorakie reakcje szatyna na zaczepki, to mogło nie skończyć się dobrze. Chociaż z drugiej strony Monroe był zadowolony, więc nie mogło chyba być tak źle? Ale zaś Styles domyślał się, że ten byłby ucieszony nawet wtedy, gdyby Louis nadepnął na niego, jakby był zwykłym robakiem gdzieś na środku drogi.

— Zgodził się? — zapytał z zaskoczeniem, naprawdę nie mogąc uwierzyć, że ta sytuacja mogła mieć taki koniec. Przecież do tej pory Tomlinson wyglądał raczej, jakby miał się udusić niż zrobić coś takiego.

Życie chyba jednak nigdy nie miało przestać go zaskakiwać, a już na pewno nie w kwestii tego jednego człowieka.

— Tak, nadal nie wiem, jak mi się to udało. Ale teraz mam jego podpis! Nigdy nie sprzedam tej książki! Nigdy.

✓ | Stitches On Our HeartsWhere stories live. Discover now