13

732 46 16
                                    

Pechowa passa Harry'ego wydawała się trwać i trwać.

Najpierw musiał zmierzyć się z powiedzeniem o nieuniknionej śmierci z powodu choroby, na którą nie było lekarstwa. To w jakiś sposób odcisnęło na nim swoje piętno, chociaż wiedział, że to nie mogło sprawić, aby jego praca stała się w jakikolwiek sposób gorsza. Musiał przywyknąć do tego, że będzie musiał oznajmiać takie wiadomości pacjentom.

Jednak to wcale mu się nie podobało.

Powoli upadały jego dziecięce marzenia, że będzie tym, który znajdzie lek na wszystkie choroby świata. I okej, już jako nastolatek miał świadomość tego, że nie uda mu się uleczyć wszystkich, choć nadal tliła się w nim ta mała iskierka.

Ale teraz ta przygasła.

Było to dla niego w jakiś sposób gorzkie, niezależnie od tego, jak próbował powiedzieć sobie, że przecież taka była natura świata, w którym przyszło mu żyć. Oczywiście było to ciężkie, ale uznał, że jedynym remedium na jego problemy będzie czas. Czas, który pozwoli mu się w jakikolwiek sposób przystosować do tego, co jeszcze szykowały dla niego szpitalne korytarze.

Na pewno w tym wszystkim pomagały również słowa Tomlinsona. Ten zdecydowanie wiedział więcej o tym wszystkim niż sam Harry, a zresztą szatyn w swoich słowach brzmiał naprawdę bardzo logicznie. Jakby nie próbował go bezsensownie pocieszać, ale przekuć to wszystko w coś, z czego Styles miał mieć możliwość skorzystania w przyszłości. W rozwinięciu swoich skrzydeł o kolejne piórko.

W domu oczywiście może pozwolił sobie na upust emocji, ale wiedział, że kiedy tylko wyjdzie poza swój azyl będzie musiał żyć logiką i rozumem. I w jakiś sposób czekał na to wyjście, aby zająć swoje myśli czymś innym.

Ale ten dzień wcale nie miał być lepszy od poprzedniego. Jedyna różnica miała polegać na tym, że zamiast dobijającego smutku, miał poczuć złość.

Kiedy przyszedł do pracy, a Tomlinson rozdział im bez słowa zadania, nic nie zapowiadało tego, że kolejny dzień będzie dla niego tak samo uciążliwy. Z rana porozmawiał z kilkoma osobami, czując, że poprawił mu się nieco humor. A nawet jeśli nie do końca poprawił, to przynajmniej sprawiło to, że poczuł, że nie był w tym wszystkim sam. W końcu reszta grupy przeżywała te same problemy co on.

Nawet ta sama dziewczyna, która do tej pory była bardzo arogancka we wszystkim, wydawała się rozumieć te same problemy. I chociaż mówiła tak, jakby wcale to na nią nie wpływało, to Harry był pewien, że ta jedynie kłamała, aby poczuć się lepszą od innych. Nie chciał wyprowadzać jej z błędu, pozwalając żyć w swojej bańce. Jeżeli to było coś, co jej pomagało, to dlaczego miał to niszczyć? Każdy w końcu w swój sposób radził sobie z problemami.

— A dajcie spokój, ostatnio musiałam powiedzieć o chorobie trzylatka. Nie miałam wyjścia, musiał powiedzieć, ale dobry tydzień to we mnie siedziało — powiedziała jedna z nich, a reszta pokiwała głową w zrozumieniu. Harry zaś, choć może nie powinien, poczuł się w jakiś sposób lepiej, że on nie musiał mówić takich wiadomości zmartwionym rodzicom.

Nadeszła jednak godzina, kiedy rozeszli się do swoich obowiązków. Życzyli sobie dobrego dnia i Harry ruszył do Sali, w której miał czekać na niego pacjent. Chciał być pełen optymizmu, że będzie to ktoś miły, z mało problematycznym schorzeniem.

Ale kiedy wszedł i zobaczył wykrzywioną w obrzydzeniu twarz, zrozumiał niemal natychmiastowo, że nie będzie tak łatwo. Obiecał sobie jednak w duchu, że zrobi wszystko, aby sytuacja stała się znośna, choć wydawało się, że nawet on w to nie wierzył, a nie wymienił z mężczyzną ani słowa.

✓ | Stitches On Our HeartsWhere stories live. Discover now