Próbował przemknąć się za samym Tomlinsonem, ale chyba zapomniał, że ten musiał mieć jakiegoś rodzaju radar na każdą osobę dookoła. Harry spojrzał jedynie na niego przelotnie, rzucając szybie Dzień dobry, po czym zwiał w stronę swojej pacjentki. Po konsultacji, która trwała może dłużej niż by chciał, wyszedł, rozglądając się od razu, aby sprawdzić, czy wszystko się zakończyło. Na szczęście na korytarzu nie było ani Tomlinsona, ani Monroe.

Chyba naprawdę wolał nie być po złej stronie szatyna, więc cieszył się, że ten jednak go tolerował. Jasne, czuł, że gdyby on sam zrobił coś podobnego, pewnie otrzymałby takie samo kazanie. Dlatego cieszył się, że mimo wszystko na razie wszystko szło po jego myśli.

I jeżeli tego dnia Tomlinson był zły, to Styles wcale nie chciał na niego trafić. Tak dla świętego spokoju. Ale czy życie mogło być takie łatwiej? Oczywiście, że nie.

Ponieważ po dosłownie sekundzie lekarz stanął przed nim, trzymając kartę w dłoni.

— Jest pan zajęty, doktorze Styles? — zapytał szatyn, unosząc delikatnie brew.

— Tak samo jak zawsze.

— Doskonale, przejmiesz pacjentkę Monroe. Nie dam mu dzisiaj czegokolwiek dotknąć. Ja mam spotkanie, więc się tym nie zajmę i chociaż wiem, że masz swoje obowiązki. Jeśli napotkasz jakieś problemy, przyjdź do mnie, jak skończę już udawać, że nie zasypiam, tylko uważnie słucham. Podaliśmy podstawowe leki, aby ją ustabilizować, ale dalsza diagnoza jest w twoich rękach. Nie ufam badaniom tego... Nie, nie, skończmy ten temat, bo znowu się zdenerwuję.

Harry zmarszczył brwi, nie wiedząc, co właśnie się działo. Od kiedy Tomlinson proponował komukolwiek pomoc sam z siebie, a nie w ostateczności?

— No dobrze... — wydusił z siebie Styles, zabierając kartę od starszego lekarza. — Sprawdzę to zaraz.

Louis kiwnął głową i odszedł, nie mówiąc nic więcej. A on, nie mając innego wyjścia, musiał zabrać się za pracę, tym razem jeszcze bardziej, kiedy dostał kolejny przypadek do swoich rąk.

Miał tylko nadzieję, że w tym wszystkim Monroe nie będzie miał do niego żalu czy urazy, nawet jeśli przecież to nie była wina samego bruneta. Jednak umysł ludzki działał w różnoraki sposób, więc Harry przewidywał nawet i ten najgorszy scenariusz.

Obiecał sobie, że w wolnej chwili spróbuje znaleźć drugiego lekarza i porozmawia z nim. Czuł, że ten na pewno będzie również potrzebował może nie wsparcia, ale kogoś, kto postawi go na nogi.

Ale teraz czekali na niego pacjenci.

———

Chociaż nie chciał się przyznać, to okazało się, że coś w wynikach się nie zgadzało. Przeglądał wszystkie badania i ich rezultaty, ale nie umiał dopasować pewnej kwestii. I normalnie pewnie spędziłby długie godziny, analizując wszystko słowo po słowie, jednak w tym momencie nie miał na to siły. No i zdecydowanie burza mózgów mogłaby mu pomóc.

Dlatego właśnie stanął pod gabinetem Tomlinsona, licząc, że ten był jednak u siebie. Nie było to przecież pewne, ale nie szkodziło mu spróbować. Widział niektórych lekarzy, który również powinni być na spotkaniu, więc zgadywał, że szatyn jak nic zabarykaduje się w swoim azylu, aby odpocząć.

Zapukał, już nie wparowywując jak wcześniej z impetem, aby domagać się zmiany pacjenta. Tym razem czekał na odpowiedź, która nadeszła całkiem szybko. Louis znów siedział przy swoim biurku, oglądając jakieś wyniki na ekranie. Zdziwił się nieco, że ten nie omawiał tego z resztą swojego zespołu, ale kim on był, aby to podważać? Nawet rzadko widział pozostałych lekarzy, ale uznał, że ci zajmowali się czymś zupełnie innym i nie byli we wszystkim tak upierdliwi jak sam Tomlinson.

✓ | Stitches On Our HeartsWhere stories live. Discover now