— Hej, widzisz go na co dzień, co ci po samym podpisie? — rzucił Harry, powstrzymując się od przewrócenia oczami. Chyba tylko on przestał tak bardzo uwielbiać Tomlinsona, od kiedy poznał go osobiście.

— Nie mam szczęścia, żeby na niego trafić. No i nadal czuję się w jego towarzystwie onieśmielony.

Styles pokiwał głową. Nie wiedział, co miał tak właściwie powiedzieć. Że brzmiało to już nieco podejrzanie, że ten tak bardzo wychwalał szatyna, czy że cieszy się jego szczęściem? Nic nie brzmiało w jego głowie odpowiednio, bo nie chciał ani tego, żeby ten się na niego obraził, ani nie planował pogłębiania już i tak zaawansowanej fascynacji starszym lekarzem.

Przeszli się jeszcze kawałek razem, głównie dlatego, że kierowali się w tą samą stronę przez większość drogi. Finalnie jednak musieli się rozdzielić, ale Harry niespecjalnie narzekał na taki stan rzeczy. Nadal niekoniecznie przepadał za tym człowiekiem i chociaż naprawdę się starał, to nie sądził, aby to miało się zmienić w najbliższej przyszłości.

W jakiś sposób wypuścił powietrze, kiedy szaleństwo Monroe go opuiściło. Mimo wszystko nie był chyba gotowy na taką dawkę szczęścia i uwielbienia do jednej osoby. Potarł czoło, wiedząc, że będzie potrzebował mimo wszystko kilku ładnych minut, aby dojść do siebie po tym wszystkim. A może nawet i dobrego kwadransa.

Nie mógł jednak narzekać w nieskończoność. Nie po to w tym szpitalu był, prawda? Dlatego właśnie zabrał się za swoje obowiązki, kompletnie przestając przejmować się czymkolwiek innym. Podszedł do jednego z łóżek, biorąc kartę w swoje ręce i przeglądając ją, chcąc dowiedzieć się, na jaki przypadek właśnie trafił. Od razu starał się połączyć w głowie wszystkie symptomy, chociaż wiedział, że i tak będzie musiał dopytać pacjenta. Musiał się upewnić, że nic nie zostało pominięte, co mogłoby mieć znaczący wpływ na ostateczną diagnozę.

Pamiętał również radę Tomlinsona, że czasami za wszystkim kryło się coś więcej niż wskazywałyby na to początkowe objawy i pierwsze spojrzenie na sprawę.

— No dobrze, obejrzę twoją nogę, a później skieruję na odpowiednie badania — powiedział Harry, odkładając kartę i chcąc zabrać się do pracy. Tutaj każda minuta się liczyła, bo zaraz mogła rozwijać się infekcja.

Spojrzał jeszcze przelotem na swojego pacjenta. Mężczyzna, niewiele młodszy od Harry'ego, kiwnął głową na zgodę, pozwalając na to, aby ten zabrał się za swoją pracę. Styles widział zaczerwienienie i widział, że chociażby delikatny dotyk powodował u niego dyskomfort.

— Czy to coś poważnego, doktorze? — zapytał z lekkim niepokojem w głosie pacjent. Wcale nie chciał przyjeżdżać do szpitala, ale noga nie dawała mu już spokoju, więc zmusił się, aby jednak pojawić się w tym miejscu.

— Nie mogę niczego na razie powiedzieć, dopiero zacząłem, więc możliwości tak naprawdę jest wiele. Czy to pojawiło się samoczynnie, czy może miałeś jakiś wypadek, alergie? Muszę wykluczyć wszelkie możliwości, które mogą się za tym kryć. Pamiętaj, żeby być szczerym, żebym mógł jak najszybciej postawić odpowiednią diagnozę.

— Nie. Nie robiłem nic takiego. Alergii żadnej też nie mam, chyba że na pyłki, to wtedy czasami kicham, ale... Od tego chyba by się ta noga taka nie zrobiła, prawda?

— Nie widziałem w karcie żadnych chorób przewlekłych, ale może w rodzinie występowały podobne schorzenia? Skoro nie wyjeżdżałeś w żadne egzotyczne miejsca, wykluczając infekcje, nie było to spowodowane wypadkiem, istnieje również możliwość, że jest to problem o podstawie genetycznej. Badania powiedzą nam więcej, dobrze?

Pacjent nie miał za wiele innych opcji, jak zgodzić się, aby dowiedzieć się, co mu dolegało i czy była możliwość wyleczenia tego. Harry starał się być w dobrej myśli, licząc na to, że ten może jedynie coś zatajał i wyjdzie prosta do wyleczenia infekcja. Do tej pory zawsze mu się udawało i pomimo początkowych zagadek, finalne rozwiązanie było satysfakcjonujące dla obydwu stron.

Wiedział, że tego dnia nie miał nawet co liczyć na wyniki, więc musiał zostawić pacjenta na noc w szpitalu. Powiedział mu o tym, a młody mężczyzna westchnął jedynie cierpiętniczo. Harry nie mógł nic więcej dla niego jednak zrobić w tej kwestii. Musieli czekać. Dlatego też po zleceniu odpowiednich badań, zajął się innymi chorymi. Jednymi mniej poważnymi, innymi bardziej. Nie chciał jednak, aby ktokolwiek czekał na pomoc.

Dobre półtorej godziny zajmował się innymi sprawami, zanim nie zobaczył wpatrując się w niego grupki innych rezydentów. Chociaż ich kontakty były już nieco lepsze, Harry miał inne sprawy na głowie niż ploteczki. Chciał jak najszybciej zająć się potrzebującymi i dopiero później pomyśli może o jakiejkolwiek rozmowie.

I szczerze mówiąc, to nie miał nawet na żadne konwersacje ochoty, bo ta jedna z Monroe wystarczyła mu za całą grupę. A zgadywał, że ci pewnie omawiali albo zachowanie któregoś z lekarzy, albo plotkę o kimś z ich grupy. Obydwie sytuacje wcale go jednak nie interesowały.

Uniósł brew, ale nie podszedł do nich, nadal wypełniając dokumenty, które na niego czekały. Robił to spokojnie, nie chcąc się pomylić, tym bardziej, że miał chwilę spokoju. Ci jednak go ignorowali, nie próbując nawet podejść. Harry nie sądził, aby to on był głównym celem plotek, bo nie było ku temu żadnego powodu, ale pewnie nie był też na tyle interesujący, aby chcieli się z nim podzielić nowinkami.

— A wy dlaczego tutaj stoicie i zawadzacie? To nie jest klub dyskusyjny, z tego co pamiętam. Zaraz mogę znaleźć dla wszystkich jakieś zajęcie. No właśnie, to zapraszam do swoich obowiązków.Raz, raz...

Harry był pewien, że takie słowa mógł wypowiedzieć jedynie Tomlinson. W końcu to on miał siłę rozganiania nawet największej grupy za pomocą kilku słów. A przynajmniej tak się Stylesowi wydawało. Zdziwił się jednak, kiedy okazało się, że te wyszły od kogoś zupełnie innego i że tą osobą był doktor Malik. Chociaż, gdyby tak się zastanowić, to wcale nie powinno go to dziwić. To by przynajmniej wyjaśniało, dlaczego ta dwójka była przyjaciółmi. Charakterek zdecydowanie mieli taki sam.

Uśmiechnął się jedynie lekko pod nosem, wracając do swoich papierzysk. Zdecydowanie wolał samemu nie znaleźć się na celowniku Malika. Już jeden szurnięty doktorek w szpitalu mu wystarczył i to na całą karierę.

Ale nawet się nie zdziwił, kiedy zobaczył Malika stojącego dokładnie obok. Starał się początkowo nie reagować, udając, że wcale go nie zauważał. Liczył, że może ten czekał na którąś z pielęgniarek.

W końcu jednak Malik odchrząknął, a Styles nie miał wyjścia i musiał unieść głowę.

— Tak? Mogę w czymś pomóc?

— Nie myślał pan o pediatrii? — wyrzucił z siebie od razu ordynator, a Harry aż cofnął się o krok. Co to miało być za pytanie?

— Przepraszam? Czy mogę się dowiedzieć, o co chodzi?

Malik sięgnął do kieszeni swojego kitla, wyciągając z niego złożoną kartkę. Ta sama trafiła do rąk Harry'ego.

— Nie mam zielonego pojęcia, jak to się stało, ale Tony nie przestaje mówić o swoim ulubionym dinozaurowym lekarzu. Zaczynam się obawiać, że zaraz złamie sobie drugą nogę, żeby znów móc szukać dinozaurów po szpitalu. Nawet na swojego ulubionego wujka tak nie reaguje, a przyrzekam, on ma prawie jego ołtarzyk w pokoju. W każdym razie, kazał mi przekazać swoje dzieło, więc robię to, inaczej mnie zamęczy.

Harry rozłożył kartkę i widział nieco koślawy rysunek, na którym znajdował się chyba on (zgadywał, widząc długiego patykowatego ludzika), razem z samym Tonym i kilkoma lepiej lub gorzej odwzorowanymi dinozaurami. Uśmiechnął się, czując, jakby jego dzień nagle stał się o wiele lepszy. Kompletnie zapomniał o swoim koledze-psychofanie, codziennych problemach i smutku pacjentów.

Podziękował, życząc chłopcu szybkiego dojścia do zdrowia. I kiedy Malik odszedł, Harry nadal nie potrafił przestać się uśmiechać. Naprawdę nie spodziewał się po tym dniu czegoś tak miłego.

Ale po dobrej wiadomości zawsze musiała przyjść ta zła.


✓ | Stitches On Our HeartsΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα